Janusz Zacharewicz - blog o Sprzedaży, reklamie, ludzkim potencjale, tworzeniu i nie tylko. Nie wszystko MOŻNA mówić wprost, ale i nie wszystko TRZEBA. Obserwacje przynosi codzienność, która jak się przyjrzeć jest niecodzienna. Wszystkie treści na blogu © Janusz Zacharewicz
można/ trzeba znaleźć
Bardzo dobra kreacja noworoczna pokazująca, że genialny pomysł istnieje, jedynie go można/ trzeba znaleźć. Gratuluję twórcy kreacji, naprawdę dobra robota, a żeby pozostać w jej klimacie, czyli temacie włoskiego makaronu, powiem - bravissimo!
grafika, źródło - internet: /pl.printerest.com/
Ważna
Piękny kwiat adorować wypada w ciszy więc kilka poniższych zdań piszę w
milczeniu. O tym jak ważna jest Róża, ta pisana wielką literą opowie Mały
Książę. Ja się jego Różą nie będę zajmował. Niemniej jednak potwierdzam, Mały
Książę ma rację, mimo że (a może właśnie dlatego), że jest mały. Ma rację, bo
jego Róża i każda inna róża jest ważna. Dlatego wzorem Małego Księcia napiszę
Ważna wielką literą. Róża jest przykładem, na którym można rozważyć ważne i
najważniejsze tematy związane z pracą, z rozwojem, z modną dzisiaj tzw. marką
własną, z doświadczeniem oraz z nieuniknionymi w życiu każdego z nas, ze stratą
i przemijaniem. Wszystko wyżej wymienione to nie wszystko, bo dłużej można
wymieniać, za to wszystko wymienione i niewymienione dotyczy zarówno wszystkich
jak i wszystkiego.
Żeby róża mogła wzrastać i dojrzeć muszą zaistnieć ku
temu okoliczności. Pojawia się praca, jako precyzyjnie obliczona i
zaplanowana hodowla, ale i ta niezaplanowana, w naturze, w teoretycznym i
praktycznym jej chaosie. Do zadbania o różę zaliczymy deszcz, temperaturę,
ciśnienie i inne elementy związane wspólną kokardą z napisem [warunki atmosferyczne].
One to właśnie wraz z mikroelementami w glebie pracują do spółki na rozwój i
wzrost tego kwiatu. Mały Książę dodałby, że róża musi mieć dla kogo rosnąć i
być piękna, wówczas będzie Różą. Ma rację również w tym miejscu, a róża ma
piękna pod dostatkiem. Wylewa się go wręcz z brzegów jej kielicha
piękna. Jeśli więc róża jest ważna, przyrównam ją do bez wątpienia ważnej
pracy, która rozwija, uspołecznia, daje utrzymanie i często spełnienie.
Przechodząc jak z użyciem efektu morphingu w punkt
kolejny rozważania i adorowania pięknej róży, natrafiamy na hołdowaną dziś
(słusznie lub nie) tzw. markę osobistą. Czemu natomiast akurat róża
w temacie marki własnej? Ona pasuje tutaj bardziej niż cokolwiek innego. Można
celowo spowodować, że kwiat wzrośnie w kolorze jakim chcemy. Można barwiąc wodę
robić cuda z jej wyglądem. Można wreszcie (również celowo) wpływać w sposób
fizyczny na rozmiar, wzrost i kształt kwiatu. Ale czy to dobrze i czy to
naturalne, to już pytanie podobnie jak wspomniana marka. Osobiste. Pytanie
skierowane do każdego indywidualnie. Odpowiedź będzie również indywidualna i
osobista, bo marka jest osobista, ale także dlatego, że do własnej oceny i
odbioru tego tematu mamy wszyscy prawo. Gdyby jednak spróbować nie
ulepszać, nie wlewać do wody barwników, nie koloryzować, nie regulować rozmiaru
pąków i stopnia ich rozwinięcia, a przez to podziwiać naturalność i
różnorodność tej rośliny, więc niepisany znak szczególny każdego kwiatu. Gdyby
jednak. To propozycja do świata, w zasadzie do ludzi/ konsumentów, czy oczekują
naturalności i różnorodności, czy zmieniania/ przemalowywania/ dostosowywania/
kopiowania/ upodabniania/ może i udawania oraz przebierania się i przybierania
zabarwienia pod okazję/ pod czas/ pod towarzystwo/ pod miejsce/ pod otoczenie i
pod inny powód, którego nie wymieniłem. Choć szanuję każdy pogląd w tej
sprawie, według mnie róża jest ideałem w naturalnym swoim pięknie.
Doświadczenie? Róża jest
dobrym przykładem doświadczonego fachowca. Zna się na załatwianiu ważnych,
często kluczowych spraw. Na okazywaniu wdzięczności, uznania, na oddawaniu czci
i pamięci oraz na zachwycie. Zna się na przepraszaniu i na tzw. wyciąganiu ręki
na zgodę. W tej ostatniej czynności bardzo często towarzyszy ludzkiej ręce.
Róża była niejednokrotnie przy narodzinach, pamięta też liczne zaręczyny i
huczne śluby, jubileusze, srebrne gody oraz inne ich
papierowo-porcelanowo-złote mutacje. Pamięta miłosne wzniesienia, adoracje
kochających młodzianków, tęsknotę i zaloty. "Maj się, maj, trzymaj się w
moich ramionach" zaśpiewa genialnym i niepowtarzalnym głosem Mieczysław
Szcześniak w "piosence niemałego już księcia". Ale to nie
wszystko. Róża nieraz lądowała w koszu, gdy ktoś komuś, między słowami lub
zupełnie bez słów dał tzw. kosza.
Róża pamięta też pogrzeby. Bywało, że zamiast wody z
wazonu piła przy różnych wydarzeniach łzy ludzkiej rozpaczy. Róża ma bardzo
szerokie doświadczenie, a przechodząc na koniec wymienionej na wstępnie listy
do straty i przemijania tutaj napiszę krótko. Widziałem ususzoną
różę, która zachowała w tej postaci swoje piękno. Mimo utraty źródła życia,
czyli wody nie zmieniła się również jej główna cecha. W zasuszonym stanie
wciąż, a może nawet bardziej niż kiedykolwiek pozostawała delikatna i krucha.
Pozostawała ważna, a raczej Ważna dla kogoś. Ważna dla [...]. (Mały
Książę prosił, by na tym skończyć).
do ostatniego taktu
źródło: youtube.pl
Doradcy
majstersztyk w kilku warstwach
źródło: youtube.pl
szybko, szybko
[Pod koniec tego krótkiego zbioru
myśli zadam pytanie. Czy jest ważne zostawiam subiektywnej ocenie]
Szybko, szybko, tylko dlaczego, a
może dla kogo i czy tak jest na pewno lepiej. Nie chcę włożyć widelca w
gniazdko, ale zadać poniższe pytanie „dlaczego” mogę, więc pytam.
dlaczego?
Dlaczego eliminacja do znanego
teleturnieju z milionową (lub niższą) wygraną polega w dużej mierze na najkrótszym
czasie odpowiedzi, więc te choćby identycznie poprawne przesiewane są przez
szybkość ich oddania. Co z tymi ludźmi, którzy myślą nieco wolniej, a może
zupełnie wolniej lub blokuje ich pośpiech. Dlaczego wolniej znaczy gorzej. Wg
mnie nie znaczy gorzej, co potwierdza nawet sam wcześniejszy "juror
oceniający", bo sam teleturniej, gdyż w dalszej jego części czas nie gra
"pierwszych skrzypiec" i nie trzeba śpieszyć się z typowaniem
odpowiedzi. Czyż musimy być zdani na mądrość ludzi szybko myślących? Może
są tacy, którzy woleliby, aby kierowała światem Mądrość, a nie szybka Mądrość.
Możliwe, że Czytelniku zauważyłeś
użycie stwierdzenia "pierwszych skrzypiec". Celowo jego używam, gdyż
proponuję posłuchać kilku utworów granych przez same „pierwsze skrzypce” oraz
tych samych dzieł odgrywanych przez „pierwsze skrzypce" w harmonijnym już
towarzystwie reszty/ pełnego składu orkiestry symfonicznej. Wystarczy wsłuchać
się w ścieżki dźwiękowe nieodżałowanego Ennio Morricone, czy Hansa Zimmera, w
których muzyczny temat przewodni jest niesiony dziesiątkami/ setką instrumentów
będących w całości niczym ściółka i runo leśne dla grzybni wspomnianego
głównego wątku na pięciolinii, a może i poza nią. Tak właśnie, Muzyka jest
wg mnie póki co do końca nieodgadniona. Wspomniane skrzypce wymagają czasu i z
dużą pewnością stwierdzam, że nie da się szybko nauczyć grać na nich na dobrym
poziomie, bo dopiero poświęcony im czas wydobędzie przeszywający serce dźwięk i
proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, że ten akurat instrument wymaga oprócz
czasu nietuzinkowego słuchu z braku tzw. "progów" oraz konieczności
„dociągnięcia” dźwięku palcem. Brak "progów" w skrzypcach jest zaletą,
ponieważ oznacza brak narzucania odgórnie reguł dla tego instrumentu oraz
zostawienie swobody/ dowolności pola działania talentu Muzyka. Skoro
wspominam talent, wspomagając go pracą i poświęceniem czasu (nie szybko, szybko)
okaże się, że na pile do drzewa z marketu (również bez "progów")
można trafiać celniej w dźwięki, niż na zaawansowanym i nafaszerowanym
elektroniką instrumencie wspomaganym harmonizerami. Talent się obroni, choć
zawsze wymaga zaangażowania, konsekwencji, poświęcenia czasu, a tym samym zignorowania
wszędzie dziś hołdowanego pośpiechu.
Mądrość vs. szybka
Mądrość
Może znajdą się tacy, którzy
woleliby, aby kierowała światem Mądrość, a nie szybka Mądrość. Wolniej nie
znaczy gorzej podobnie jak nie zawsze "kto pierwszy, ten lepszy" i
choć powiedzenia takie funkcjonują, to ten pierwszy na polu minowym raczej nie
ma lepiej od tego idącego za nim. Podobnie większe szanse na znalezisko życia
ma nie ten poławiacz pereł, który wypłynie pierwszy z braku powietrza w
płucach, a ten, który wytrzyma pod wodą dłużej. Idąc dalej, czyż pierwsza
miłość jest lepsza od tej jedynej? Przecież to niekoniecznie to samo, choć
bardzo często tak jest. I niech tak zostanie, bo może są tacy, którzy woleliby,
aby kierowała światem Mądrość, a nie szybka Mądrość. Popatrzmy na słonie,
na ich sposób bycia i życia, w którym to pośpiech i mądrość nie są
nierozdzielnymi bliźniakami syjamskimi. Z całą pewnością szybkość nie gra w
życiu słoni tzw. "pierwszych skrzypiec". I niech tak zostanie. Podobnie
pierwszy w branży na rynku ma lepiej/ łatwiej tylko w teorii. Mimo że jest
marką pierwszego wyboru okupione jest to koniecznością ciągłego "trzymania
ręki na pulsie", testowania, wdrażania innowacyjności, inwestowania
finansów, czasu i ryzyka oraz codziennego przedzierania się przez nieprzebyte
przez innych w branży chaszcze.
Wracam do pytania, które zapowiedziałem
na początku. Tekst napisałem w okolicach Wszystkich Świętych, więc pozwolę
zadać pytanie wszystkim, a szczególnie tym w „wiecznym pośpiechu” - czy lepiej
zakończyć życie szybciej, czy może jednak później? Odpowiedź nie jest
jednoznaczna jak się spodziewam i choć o swoje miejsce upomina się jak zawsze „wyświechtane”
przez świat i modne stwierdzenie "im szybciej, tym lepiej", zostawiam
mu jego należną przestrzeń, ale w miarę rozsądku i Mądrości. Mądrości bez kategoryzacji
"szybkiej". PS. Mała uwaga autora kończącego się właśnie tekstu
(dziękuję za cierpliwość i poświęcony czas). Istnieje szczególne
"szybko", którego zastosowanie sugeruję. By szybko zawsze starać się Mądrości
oddać "pierwsze skrzypce".
Księga Rybaka
Łowił rybak ryby z zamiłowania przez lata i co złowił przeznaczał na
wyżywienie rodziny, a co pozostało sprzedawał na targowisku. Nie zawsze dużo
udało się wyciągnąć z wody, jak to w przyrodzie, więc bywały dni, w
których spławik drgnął jedynie trącany kroplami deszczu, a sieci wyciągnięte z
wody ociekały prawie puste. Zdarzały się jednak i dni obfite, dzięki czemu
rybak i jego rodzina nigdy nie czuli głodu. Mijał czas w rybackiej rodzinie
spokojnie i dość przewidywalnie, podobnie jak u ich rybackich sąsiadów
mieszkających tu od pokoleń. Mieszkańców miasta łączyła pasja do rybołówstwa
oraz wszechobecny zapach ryb, który nie tyle spowszechniał w okolicy, czy nawet
przestał przeszkadzać, co dało się go wręcz na swój sposób pokochać.
Wprowadził rybak pewnego roku Księgę Rybaka,
którą wypatrzył i zakupił na targach rybołówstwa. Księga była nadzwyczaj prosta
w obsłudze, z jedną zaledwie tabelą zawierającą ilość złowionych ryb, dzień,
miesiąc, rok. "Niech tam, co szkodzi spróbować", pomyślał
rybak i postanowił zastosować Księgę na próbę na jeden rok, z którego zrobiło
się pięć lat, w czasie których wypełniał tabelę sumiennie, oczywiście nie
nazbyt, bo zużył na ten cel zaledwie dwa wkłady do długopisu. Podsumowując po
raz kolejny tzw. połów roczny zaobserwował rybak pewną zależność, bo
porównywane liczby okazywały się zbliżone do siebie wartością, oczywiście z
małymi wahnięciami, jak to w przyrodzie. Rodzina natomiast oraz
sąsiedzi rybaka dostrzegli coś, czego on sam nie widział, albo nie chciał się
do tego przyznać. Z czasem pojawiło się zjawisko nerwowości, bezsenności i
martwienia się o jutrzejszy połów, czego wcześniej u rybaka nie
obserwowano. Przecież przez lata zarówno on, jak i jego rodzina, nigdy nie
czuli głodu. Schowała się też w cień, mimo że była wyjątkowo silna,
dotychczasowa pasja rybaka do ryb i zamiłowanie do zwyczajnego patrzenia na
wodę. To natomiast już od najmłodszych lat życia rybaka wydawało się mało
prawdopodobne.
Łowił rybak ryby dalej przez lata i co złowił
przeznaczał na wyżywienie rodziny, a co pozostało sprzedawał na targowisku. Nie
zawsze dużo udało się wyciągnąć z wody, jak to w przyrodzie, więc bywały
dni, w których spławik drgnął jedynie trącany kroplami deszczu, a sieci
wyciągnięte z wody ociekały prawie puste. Zdarzały się jednak i dni obfite,
dzięki temu rybak i jego rodzina nigdy nie czuli głodu. Z czasem Księga Rybaka
została wypełniona do ostatniej strony, skutkiem czego nie było gdzie kontynuować
uzupełniania efektów codziennego połowu. Po pewnym czasie wrócił spokojny sen
oraz chęć milczącego patrzenia na wodę. Równie milcząca, bo niewypowiedziana
była wdzięczność małżonki rybaka, że Księgę wypełniono niezmazywalnym
długopisem, a nie ołówkiem. Bezpowrotnie?
Mijał czas w rybackiej rodzinie spokojnie i dość przewidywalnie, podobnie jak u ich rybackich sąsiadów mieszkających tu od pokoleń. Mieszkańców miasta łączyła pasja do rybołówstwa oraz wszechobecny zapach ryb, który nie tyle spowszechniał w okolicy, czy nawet przestał przeszkadzać, co dało się go wręcz na swój sposób pokochać.
"Zero"
Ponieważ
"Zeru" nie można przeznaczyć krótkiej wzmianki, bo uważam sprawą
trzeba się zająć szczegółowiej, potraktuję je podmiotowo. Moje spojrzenie
na „Zero” i związane z nim rzeczy ważne, nieco z przymrużeniem oka postanowiłem
zilustrować zdjęciem pięknej kobiety i mężczyzny w koszuli, a cierpliwy
czytelnik (z góry dziękuję) dowie się dlaczego. Zero jest ważniejsze,
niż się powszechnie wydaje. Ma swój wkład w wielu płaszczyznach życia,
zasługując na uwagę nie tylko z punktu widzenia matematyki, czy geometrii
wykreślnej, w której to ono jest punktem na osi rozdzielającym cześć ujemną od
dodatniej, jak i nie wyłącznie z perspektywy szerokiego zastosowania w
przedmiotach humanistycznych i ścisłych, ale także z punktu widzenia Sprzedaży.
Dlatego ode mnie szczególne pod tym kątem spojrzenie. Z pasji do tej
ostatniej.
O Zerze
można jednak powiedzieć więcej, bo Zero to wcale nie
"zero". Nie jest niczym. Zero może być liczbą, cyfrą, symbolem,
alegoryczną przenośnią. Podbiło kiedyś listę przebojów dzięki "mniej niż
zero", ma też znaczenie na koncie w ilości zer, choć mam nadzieję, że
matka wszystkich nauk tego nie przeczyta. Jeśliby nawet tak się stało, na
wszelki wypadek nie podzielę niczego przez zero. Podzielę się natomiast moją
opinią o Zerze w Sprzedaży i nie tylko, a czytający te słowa być może podzielą
mój pogląd. Jest na to szansa, może nawet nie zerowa. Jeśli jesteśmy przy Matematyce,
bohater tego tekstu potrafi wprowadzić na tę lekcję swoje koleżanki. Są to
lekcje tańca i zalotów, a Zero pokazuje im jak flirtować na osi Y z sinusoidą.
Zero po przecinku wnosi dokładność i precyzyjność do liczby, o czym dowiemy się
na politechnice oraz w aptece. Wyszło właśnie trochę samo przez się, że Zero
pracuje też w Medycynie. Jak najbardziej pracuje. W Fizyce nikt
inny jak Zero zmieni stan skupienia, o czym co nieco wie woda. Podczas
lekcji Geografii także nie będzie bezczynne, przysługując się
podróżnikowi w znalezieniu celu na mapie i podpowiadając trzymającemu w ręce
kompas kierunek drogi. Zero było także przy Narodzinach w Betlejem,
rozpoczynając bieg nowej ery i odsyłając przy okazji na zasłużoną emeryturę
Starą "p.n.e." (duże "s" z szacunku dla ery oraz dla
wszystkich Starszych, Sędziwych, nazwanych dziś Seniorami). Tym oto rzutem na
taśmę odznaczamy odcisk Zera w Historii.
Rozglądając się szerzej Zero spotkamy nie tylko w przedmiotach ścisłych i humanistycznych, ale i na lekcji WF i ogólnie w Sporcie. Zero jest początkiem każdego biegu, w tym ciężkiego maratonu z wszelkimi jego mutacjami ultra-, iron-, […]. Nawiasem zawieram wszystko co przyjdzie w tej dziedzinie w przyszłości, a dzisiaj jest w potencjale ludzkiej wyobraźni. Zero naciska spust pistoletu startowego i zaczyna odliczanie sekund, minut, godzin, dni i lat. A że nie zawsze jest łatwo zaczynać i być tym pierwszym (dzisiaj wypada powiedzieć liderem) powie (lub jeśli woli, przemilczy) ten pierwszy wchodzący na pole minowe, po którego śladach pójdą pozostali. Nawiązując do sportu swoje też na ten temat powie mistrz świata w skokach narciarskich, który nie może opędzić się od fanów jak mu dobrze idzie, a od tłumu oskarżających, może wręcz hejterów jak pójdzie gorzej, albo po prostu źle. Zero to początek, a skoro początek, to Alfa, jak samiec Alfa, znacząco ważniejszy w stadzie niż "zero". Wyobraźmy sobie reakcję samca Alfa, gdy stado go nazwie samiec zero. Ale przecież Zero to wcale nie "zero". Z punktu widzenia Logiki wypada powiedzieć, że zwrot "jesteś zerem" jest kulą w płot, bo jak można zwracać się do niczego. Skoro jest coś, to przecież nie nic. Słyszę w tym miejscu jak chrząkają nienachalnie i kulturalnie, jak to one, choć na tyle stanowczo bym je usłyszał i o nich wspomniał, zabytki klasy "zero". Tak ważne, że nie do ruszenia. Zero ma znaczenie i w tym kontekście.
Opowiadając o Zerze chcę uzmysłowić czytającym te słowa, że przysługuje się nawet w Sprzedaży. Można w przenośni i nie tylko powiedzieć, że Zero jest Handlowcem bardzo dobrym, dla którego powiedzenie "jesteś zerem" będzie nie tylko oczywistością, ale i komplementem. To dzięki Zeru są pieniądze i to nie jest coś z niczego. Bynajmniej. Przecież "zero" nie jest niczym, cbdu (co było do udowodnienia). Zero pracuje w Sprzedaży, w konsumenckiej codzienności, proponując jogurty „0% tłuszczu”, szampon "0 parabenów", chleb "0 konserwantów", telewizor z lodówką na "kredyt 0%" oraz modne i pączkujące trochę ostatnio na półkach sklepowych piwo „0%”. Zero udowadnia i uzmysławia potencjalnemu nabywcy/ Klientowi, że ma potrzebę zakupową, o której niekoniecznie miał świadomość. Czasami potrzebę kreuje po swojemu. Od „zera”. Zero jest Handlowcem najwyższej próby, a wszystko wyżej wymienione, jak i wiele więcej funkcji tutaj niewymienionych, w świecie ścisłym, humanistycznym, w sporcie, w kulturze i w ostatniej wymienionej Sprzedaży niezastąpione Zero wykonuje za darmo. Za "zero". Dostrzegając ten wkład i zadanie, choćby tym tekstem do którego końca właśnie docieramy, można próbować Zero docenić i za pracę zapłacić, choć niestety po dziś dzień nie wynaleziono monety o nominale 0 zł/ $/ € […]. Niech ma przynajmniej… koszulę?
ma...ka osobista
W wyrażeniu ma...ka osobista, w wykropkowane miejsce, w znacznej
mierze wg własnej decyzji wstawiamy literę "r" lub
"s". Skoro wymarły potężne dinozaury każda budowla może runąć. Jednak
ta z solidnym fundamentem ma szansę niejedno przetrwać. Wystarczy
rozetrzeć kłos zboża miedzy dłońmi i dmuchnąć. Ulecą plewy, a pozostaną ciężkie
ziarna. W procesie budowania tzw. marki osobistej najistotniejsza jest
autentyczność. Tak teoretycznie. Bo gdy rozbierzemy na części pierwsze
znaczenie/ sens tzw. autentyczności okaże się, że niczego nie musimy,
a może i nie powinniśmy robić. Jeśli zaplanujemy ukazywanie światu jedynie
uśmiechniętego profilu, bo tego oczekuje otoczenie jest duża szansa, że po
drodze gdzieś zagubimy pierwiastek potocznie nazywany "ja".
Zatracając natomiast naturalne odruchy w tańcu, który alegorycznie można
przypisać do różnych życiowych sytuacji, zafałszujemy to, co opisuje w sposób
niepowtarzalny nas, więc i wnętrze, odczucia i uczucia, tak przecież
oryginalne, różnorodne, pożądane, bo tylko nasze, które właśnie takie
obserwujący nasz taniec podziwiają. Być może wymuszony i wyuczony odruch
nie będzie już odzwierciedleniem naszego piękna i oryginalnego stylu,
przypisanego wyłącznie nam zastrzeżonego znaku towarowego, a czegoś bliżej
nieokreślonego, jak twór czekoladopodobny, zastępujący i udający jedynie
oryginalną, niepowtarzalną, ręcznie robioną, przez co niepowtarzalnie
niedoskonałą w wyglądzie PRAWDZIWĄ czekoladę.
Można maskę stroju z zabawy karnawałowej nosić cały
rok, dzień i noc, noc i dzień, mamy do tego prawo. Ale jest prawdopodobne, iż
narastający wrzód tej przedłużającej się sytuacji pęknie po jakimś czasie, a
może chrupnie jak rozdeptana, dojrzała purchawka, zostawiając opadający pył i
brudnego buta. A karnawał i przypisany mu atrybut maski ma smak i aurę
wzbudzającą podniecenie tylko dlatego, że jest zamknięty w określonym czasie.
Nie na stałe. Przy całorocznym balu karnawałowym jego odbiór byłby zapewne inny
i wyparowałaby wyjątkowość, klimat, kształt i rozmach, a wręcz prognozuję, że
karnawał jako taki zostałby wyparty z kalendarza i tradycji przez powody
sprzedażowo atrakcyjniejsze. Raczej nie użyję stwierdzenia "nie da
się udawać”, czytaj nosić maski na dłuższą metę, bo zapewne się da, o czym
poświadczy piszący oraz wielu czytających te słowa. Jednak pojawia się problem,
bo z reguły sztuczności nie lubimy i wyczuwamy ją po pewnym czasie dość
precyzyjnie. Chcemy oryginalności, nawet najbardziej "dziwnej", ale
musi być ona naturalna i wypływająca z wnętrza. Wyczuwamy też „dziwności”
wykreowane np. pod sprzedaż, które ulegają przyspieszonej korozji, by po
stosunkowo krótkim czasie wyparować w niebyt. Korozja może być zewnętrznej i ta
druga i ci, którzy "kupią” osobowość w masce po jej zdjęciu mogą poczuć
się oszukani, choć zapewne nie wszyscy. Bo z maską jest trochę jak z
ogłoszeniem „apartament 100m od plaży", w którym zapomniano dopisać
drobnym drukiem, że to odległość mierzona w linii prostej, więc na przełaj
przez zagrodzone i niedostępne chaszcze, które z przymusu musimy okrężną drogą
obejść. Skoro jednak ogłoszenie jak się mawia „robi robotę”, nikogo to nie
obchodzi. Haczyk złapał i niech jest jak jest.
kult wizerunku
Żyjąc dzisiaj trochę w kulcie wizerunku przyglądam się
truflom zwanym "czarnym złotem", które mają renomę i wysoką wartość,
mimo że wzrastają przysypane ziemią. Nie są przesadnie "twarzowe" w
wyglądzie, przy jednoczesnym wydawałoby się niepisanym stygmacie, że w ich
poszukiwaniu doskonale sprawdzają się między innymi świnie. Kolejny raz
miał Pan rację, Panie Jacku, jak i Pan, Panie Sewerynie, przemija uroda
w nas, w przeciwieństwie do ludzkiej, w tym Waszej nie(d)ocenionej
twórczości, która pozostanie niezależnie od upływającego czasu i pomimo braku
kultu tworzenia. [Przemija uroda w nas| (1984) Seweryn Krajewski / Jacek
Antoni Cygan]. A będąc przy temacie tzw. wizerunku, który odczytujemy w
przeważającej mierze oczami celowo wspominam o pewnej kobiecie, a właściwie
dwóch, ponieważ wydaje się, że wizerunek jest nie tylko tym, co widać. Pani
Wanda jest niewidoma. Adoptuje niewidomą i autystyczną Scholastykę, a po latach
pisze książkę. To fragment historii niezwykłej kobiety. Historii, która trwa.
Kupując książkę, którą wspomnę w kolejnym zdaniu (nie)chcący wspieramy jej
autorkę, bohaterkę pisanej życiem opowieści. [Dziecko z Kalkuty. Opowieść o
miłości i spełnieniu | Wanda Wajda | Media Rodzina].
Życie w sposób udawany, czy dla zadowolenia otoczenia
pokazano kiedyś w filmie "American Beauty". Przeciągające się
udawanie raczej nie prowadzi do szczęśliwego życia, szczerego względem
najbliższych, ale też (a może przede wszystkim) w stosunku do
siebie. Takich scenariuszy jest więcej, bo piszą się codziennie, nie
pomijając dzisiaj. Nie mam monopolu na rację, ale pokuszę się na stwierdzenie,
że sztuczny miód to miód sztuczny, nawet jeśli przykleimy nalepkę
"naturalny". Może więc nie budować "marki", a po prostu
żyć? Podobnie jak nie myślimy o oddychaniu proces trwa samoczynnie. Mimo
że nie przykładamy do tego wagi i uwagi jest szansa, że zbudujemy markę
nic nie budując. Bingo? Znam hydraulika, który nieważne ile policzy za
montaż baterii, czy podłączenie pralki, wrócę zawsze do niego. To samo
dokładnie dotyczy szewców, krawców, fryzjerów, kucharzy, nauczycieli,
kierowców, ginekologów, dentystów i […] trzykropkiem określam wszelakiej branży
rzemieślników, jak również, mimo że to nie zawód - rodziców. Być może tzw.
marka osobista jest niepisanym, niewypowiedzianym i przede wszystkim prostym
znaczeniem wartości człowieka jaki funkcjonował od początku jego dziejów?
Spróbuję to nakreślić poniżej.
Marka - znaczenie pierwsze: jakim
jesteś człowiekiem. Mówiło się kiedyś o człowieku „solidna firma”, a w
sytuacjach kryzysowych "można na niego liczyć". Kiedyś? Dzisiaj takie
sformułowania też to funkcjonują. Pytanie klucz, czy Ty/ ja
zakwalifikował(a)byś siebie do kategorii „solidna firma”. Marka - znaczenie
drugie: jakim jesteś fachowcem/ pracownikiem/ specjalistą. Czemu
nie miał(a)byś zostać Leonardo da Vinci w swoim fachu? Nie jest to konieczność
jednak rozwijaj w sobie to, co robisz, a może lubisz. Zostań legendą w swojej
firmie, albo i nie, bo nie to jest najważniejsze. Poza wszystkim jednak,
wypełniając wykropkowane miejsce w sformułowaniu "ma...ka osobista"
wg własnego uznania literą "r" lub "s" pamiętajmy, by
pozostać odzwierciedleniem jedynego, niepodrabialnego
człowieka, niezaprzeczalnie potrzebnego światu, zgodnego z indywidualnym
pierwiastkiem wpływającym na całą resztę.
Wszystkim bez wyjątku, a więc również sobie dedykuję
poniższą zbitkę słów, mając świadomość, że nie są szczytem lirycznych
możliwości, za to stawiając na ich przesłanie.
Jak już cię kimś/ czymś zastąpią,
jak w drzwi stukanie domofony,
choćby świat twierdził inaczej,
zostaniesz Niezastąpiony.
W niespodziewanej godzinie,
gdy domu przyjdzie szukać,
pomimo braku prądu,
w drzwi można ZAWSZE zastukać.
|Niezastąpiony| © Janusz Zacharewicz
Kończąc myśl, być może ją w pewnym sensie rozpoczynam. Jest cień szansy, że zakiełkuje jakieś „ale” w umyśle czytającej/ czytającego te słowa. Nie mam patentu i monopolu na rację, ale wg mnie nikt z ludzi ich nie ma. Chciałbym podkreślić, że po odarciu nałożonych celowo i z przymusu masek jesteśmy wszyscy światu potrzebni. Trochę tak jak każdy odrębny element ekosystemu.
incepcja w Sprzedaży
Tytuł tekstu wydaje się inspirujący, ale mam cichą nadzieję, że czytających
przynajmniej w skromnym stopniu nie zawiodę. Trochę filmowo-sprzedażowy klimat
zaproponuję, ale może realniejszy niż się wydaje. Kto oglądał
"Incepcję" wg genialnej reżyserii i scenariusza Christophera
Nolana pamięta zapewne możliwość „zapadania” w kolejne poziomy snu.
Rozjaśniając niezorientowanym, bohater opowieści mógł podczas snu położyć
się spać, by we śnie trwającym już we śnie znów położyć się spać, by móc w
dalszej kolejności kontynuować te czynności i […]. I na tym etapie
niekoniecznie poprzestać. Tak oto na kolejne poziomy "snu we śnie"
można było wchodzić w filmie, więc w świecie fikcyjnym. Ale jako człowiek
związany ze Sprzedażą nie mogę nie zauważyć faktu, że trochę podobnie dzieje się
w handlu na naszych oczach. Już nie w świecie wymyślonym, stworzonym w wizji
scenarzysty, a w rzeczywistości. Po części mam nadzieję wyjaśnić to poniżej.
Gdy w procesie incepcji w przywołanym filmie można
było „wszczepić” w umyśle pacjenta/ petenta pewną ideę/ myśl/ koncepcję miało
to wpływ na odbiór przez tegoż pacjenta/ petenta rzeczywistości, więc po
wybudzeniu się ze snu. Tym samym sen, a ściślej ujmując myśl ze snu, jako byt
nierealny, wpływała na rzeczywistość człowieka już w prawdziwym świecie.
Podobnie jak w filmowej "Incepcji", choć nieco alegorycznie dzieje
się w rzeczywistości XXI wieku piszącego i czytającego te słowa. Wszczepiony
pomysł nierealny działa w świecie realnym, między innymi w Sprzedaży i na rynku
komunikacji handlowej Firma - Klient. Wymyślona przez Twórcę rzecz, która nie
istnieje w świecie rzeczywistym może zacząć funkcjonować w świecie realnym,
stając się bytem namacalnym i co ważne, zarabiającym rzeczywiste, a nie
wyimaginowane pieniądze.
Czymże, jeśli nie rzeczywistym pieniądzem jest
zarobek, który wypracowuje dla dużej firmy niejaki Tytus de ZOO z dwojgiem
swoich ziemskich przyjaciół, Romkiem i A'Tomkiem? Komiksowy szympans jako twór
(nie obraź się Tytusie) swojego Twórcy, nieodżałowanego Papcia Chmiela, jako
postać przez Niego zmyślona nie jest realnym bytem, a zarabia dla
wspomnianego koncernu jak najbardziej realne zyski. Zaznaczę jednak
wyraźnie i zdecydowanie, niech nikt nie mówi, że to "coś z niczego"
jest, bo stworzenie postaci Tytusa de ZOO i jego świata (dziś powiemy
uniwersum), to jest przykład „tworzenia saute” i Coś celowo przez duże
"C" pisane. Nie pozwolę myśleć inaczej. Podobnie mamy w
"świecie" (uniwersum) Avengers, w którym wymyślone postacie (jakoś
nie lubię określenia "postaci", bez "e" na końcu) na wszystkim
niemalże co tylko możliwe przynoszą zysk. Jakby chleb mógł mieć kształt
Ironmana, z pewnością znalazłby się kupiec i amator metalowego pieczywa.
Zastanawiam się jednak kiedy ktoś zauważy, że
wykorzystanie w Sprzedaży wykreowanych przez ich Twórców postaci nierealnych,
to analogia dopiero "pierwszego poziomu" snu z przywołanej
"Incepcji". Prowadząc tą drogą myśli dzisiaj obserwujemy
"pierwszy poziom", gdyż Tytus de ZOO i jego ferajna, jako byt
nierealny zaprasza na zakupy Klientów, w tym również swojego Twórcę, Papcia
Chmiela. Wchodził do sklepu Twórca Tytusa de ZOO i widział, jak ten go do
środka zaprasza. Żałuję, że już Pan tego nie przeczyta Panie Henryku. Bardzo
dziękuję za komiksy mojego dzieciństwa.
niemożliwe, czyli już niedługo
Kilka lat temu pojawiła się też reklama informująca o
fuzji dwóch banków, w której bohaterowie (twarze reklamowe swoich banków)
podali sobie dłoń do uścisku. Mieliśmy do czynienia z informacją społeczną
skierowaną do Klientów nie bezpośrednio, a za pomocą reklamy, z użyciem postaci
wyimaginowanych. Klient otrzymuje w taki a nie inny sposób podaną informację o
tym co się aktualnie na rynku dzieje i przypomina to trochę (jeśli nie
bardziej, niż trochę) przywołany zabieg incepcji z filmu o tym tytule, w którym
wykorzystano możliwość zaszczepienia myśli u śpiącego pacjenta/ petenta, by po
przebudzeniu uważał ją za swoją. Przypominam, że to nie film, gdyż
opisałem jak najbardziej namacalną i wyczuwalną zmysłami rzeczywistość.
Kolejnym etapem może być (choć nie musi) sytuacja, w
której przywołane postaci komiksowe zaczną handlować już między sobą, z
pominięciem ich Twórców. Mowa tu o jak najbardziej rzeczywistych
pieniądzach. Proszę zaprzeczyć, czyż nie mogą wspomniani bohaterowie
komiksów/ powieści (a temat uaktualniam w roku 2020 o postać Wiedźmina) w
przyszłości nie wiadomo jak dalekiej, choćby z wykorzystaniem sztucznej
inteligencji zacząć autonomicznie sprzedawać coś (czemu nie siebie?!)
człowiekowi. Z pewnością w pierwszej kolejności upomną się o swoją gażę,
której dzisiaj nie otrzymują. Gdyby (przesympatyczny!) szympans Tytus de
ZOO przyszedł do swojego Twórcy po procent od kontraktu reklamowego, działając
być może w porozumieniu z resztą eksploatowanych dziś w kinematografii i handlu
postaci fikcyjnych ze stajni Marvel'a bylibyśmy świadkami analogii
"drugiego poziomu" snu z filmowej "Incepcji". A czemu
postaci fikcyjne nie miałyby mieć najlepszych prawników świata, z których
niejeden, choćby dla ogólnoświatowej sławy reprezentowałby tak szczególnych
Klientów "pro bono".
pobudka?
Kończąc temat być może dopiero go rozpoczynam. Wiem na
pewno, że pisząc te słowa nie śpię. Nie zatrudniłem też eksperta od
wszczepiania myśli. Pomysł na temat powstał w całości w mojej głowie i każdy
wyraz oraz znak interpunkcyjny tego tekstu wyszedł spod mojej ręki. Nie
dam natomiast głowy, czy ktoś przed tym wszystkim nie
"majstrował" w moim śnie. Chcemy czy nie przyjdzie przyszłość, a
ludziom w tej przyszłości przyjdzie być może mierzyć się z kolejnymi alegorycznymi
"poziomami snu" na polu "byt realny" vs. "wykreowany".
Na szczęście dla ludzi (tych realnych) scenariusz „Incepcji” umożliwił ze snu
wybudzenie, choć ostatni kadr filmu zostawia znak zapytania. Zacytuję
wiecznie aktualne stwierdzenie „pożyjemy, zobaczymy”, a filmowo-sprzedażowy
klimat, który zaproponowałem jest może realniejszy, niż się wydaje. PS. wracając
do zdania, od którego zacząłem podtrzymuję cichą nadzieję, że czytających przynajmniej
w skromnym stopniu nie zawiodłem.
wiecznie zielona
Wiele hitów zamieszkujących listy przebojów osiąga szczyty popularności i
imponujące piki na wykresach słuchalności, dziś może głównie oglądalności.
Wykresy te jednak dotyczą zwykle ograniczonych przedziałów czasowych i jakby
przeanalizować rozwój wspomnianych list przebojów większość utworów króluje na
ich szczycie stosunkowo krótko, by zniknąć po niedługim czasie bez wieści.
Wiele tzw. hitów sprzed lat pamiętam, których już dziś żadna ze stacji
radiowych nie gra. Przepadły, mimo że były hitami sezonu popularnymi w swoim czasie. A
hit sezonu ma możliwość przekroczyć swój sezon, potem kolejne i jeszcze dalsze,
by uzyskać status evergreena. Ma przynajmniej na to szansę. Mimo nieuniknionego
upływu czasu istnieją utwory leciwe wciąż chwytające za serce i podnoszące
tętno słuchającego. Są nieprzemijające, wiecznie piękne i wciąż pasujące do
parkietu, do wybiegu, do pościeli oraz innych okazji, do "bez-okazji"
lub najzwyczajniej do ucha. Utwory te funkcjonują inaczej i na swój
opatentowany sposób mniej rozpychają się łokciami od hitów sezonu, bynajmniej
jednak nie będąc mniej ambitnymi. Evergreeny są roztropne. Nabrały więcej
powietrza, by wytrzymać dłużej pod wodą rynku muzycznego.
Utwór muzyczny ma szansę na status evergreena wówczas,
gdy jego twórca ma ambicję na coś dłuższego, niż krótki sezon. Evergreen
to wiecznie młody hit sezonu, można powiedzieć hit sezonu utrzymujący się przez
dziesięciolecia. Przekracza barierę przypisanego sobie tego momentu, pokonuje
zmienność mody i zrzuca skorupę przynależności do swojego czasookresu w muzyce,
by być żywym zawsze, a być może i nieśmiertelnym. Ever to nieskończenie więcej
niż sezon, a sezon to bynajmniej ever. Evergreen to nie hit sezonu, a hit
sezonów tworzący swój własny i bezterminowo prolongowany sezon hitu. Zadam w
tym miejscu poniższe pytanie nie oczekując odpowiedzi. Czy Sprzedaż jest
wiecznie zielona?
Dzisiejsza data w kalendarzu to punkt „dzisiaj" i
zarówno piszący, jak i czytający te słowa jesteśmy mieszkańcami tego punktu na
wykresie z czasem na osi X. Wykresy z osią czasu można odnieść do wszystkich
dziedzin dotykających człowieka i jeden z takich wykresów dotyczy Sprzedaży,
która trwa można powiedzieć nieprzerwanie od początków ludzkości. Jeśli
jesteśmy twórcami niecodziennego sukcesu, sprawcami imponującego piku na
wykresie Sprzedaży, to gratuluję, jest to jednak punkt „dzisiaj" i dobrze,
by umieć spojrzeć na to w szerszym spektrum czasowym. Może jest szansa, by
dzisiejszy hit lub hit sezonu uzyskał status evergreena. Tak być może, choć nie
musi, choć życzę Handlowcom, by jednak tak było. Więc zamiast gratuluję, powiem
gratuluję i byle tak dalej i choć to moja opinia, to wydaje się, że ta analogia
dotyczy wszelkich nowości/ modyfikacji/ ramowania w systemach, metodach,
nazewnictwie i ogólnym podejściu do procesu Sprzedaży. Z jakiejś przyczyny
potwierdza się w życiu powiedzenie "jedna jaskółka wiosny nie czyni",
podobnie jak "lepsze jest wrogiem dobrego" i są sytuacje, w których
ołówek i papier biorą górę nad technologią, a milczenie i słuchanie wygrywa z
„zagadaniem” w walce o skuteczną rozmowę.
Oś czasu pokazuje jeszcze jedną zależność. Jeśli Nowe
wygrywa ze Starym, w kolejnej części meczu oddaje mu pierwszeństwo, by za jakiś
czas na powrót [...], a najważniejsze wydaje się na wszystko właściwe,
perspektywiczne i sprawiedliwe przez to spojrzenie. Stawiam w tym kontekście
tezę, że co versus co jest lepsze i skuteczniejsze (również z
Sprzedaży) oceni czas oraz wysypujące się (z upływem tego czasu) z jego
kieszeni owoce. Zobaczymy je nie w perspektywie krótkowidza, a tej
drugiej. Pomocne mogą okazać się też bufor emocji i pokora. Pomocne w
ocenie skuteczności metod/ typów/ systemów Sprzedaży, ale i tego
najważniejszego - człowieka w osobie Handlowca. Pomocne w ocenie Nowego, często
gloryfikowanego stwierdzeniem „idzie nowe”, w domyśle lepsze oraz Starego, czy
jeszcze "ińszego", o którym nie wiemy lub wydaje się nam, że wiemy. Bo
to czas jest w wielu przypadkach jedynym uprawnionym Jurorem. Po czasie okazuje
się, czy dana metoda/ system Sprzedaży, które to dzisiaj są uważane i lansowane
jako hit będą hitem sezonu, czy może evergreenem. Bo mają na to szansę podobnie
jak w przypadku utworów muzycznych wówczas gdy twórca, a później kontynuator/
wykonawca w osobie Handlowca ma ambicję na coś dłuższego, niż krótki sezon i
pik na wykresie. By jak na liście przebojów utrzymać Sprzedaż przez lata/
dziesięciolecia, przekraczając barierę przypisanego sobie tego momentu,
pokonując też zmienność mody i zrzucając skorupę przynależności do swojego
czasookresu. By zrozumieć, że "dziś" to jedynie punkt na osi czasu
oraz spróbować być optymalnie skutecznym w Sprzedaży nie tylko w tym punkcie,
czy przez sezon, a przez całe zawodowe życie. Choć to niełatwe, istnieją
branże i są Handlowcy, którzy sprzedają przez dziesięciolecia tym samym
Klientom po raz n-ty produkty/ usługi na zasadzie współpracy wieloletniej.
Na pytanie „czy Sprzedaż jest wiecznie zielona” odpowiem, że tak. To zagadnienie tak ważne, że kroczy z człowiekiem krok w krok od zarania jego dziejów, będąc związana pośrednio z pochodzeniem/ przeżyciem człowieka (kieruję myśli do tekstu „genesis”, który powstał wskutek dostrzeżonej pychy współczesnych ekspertów sprzedażowych). Jeśli mówimy o przetrwaniu człowieka, Sprzedaż nie tylko może, ale musi być i jest tematem evergreen. PS: jako ilustrację tekstu wybrałem wiecznie zielone, nawet podczas srogiej zimy drzewa iglaste. Evergreeny dosłownie i w przenośni.
potrzeba zakupowa
Motorem napędowym Sprzedaży
jest tzw. potrzeba zakupowa Klienta. Jeśli Klient potrzebuje jest szansa, że
kupi. W tej szansie natomiast jest szansa, że kupi od nas. Musimy jednak coś
dla tej szansy zrobić, a może nawet ową szansę stworzyć/ wykreować. Musimy
być może coś jeszcze, ale o tym za chwilę.
Z
potrzebą zakupową jest jak z ogniem, który czasem pojawia się sam w sposób
niekontrolowany i nieprzewidywalny. Czasem. Piorun trafia w drzewo, które staje
w ogniu. Płonie drzewo, płonie las. Widzimy zakup/ sprzedaż/ potrzebę zakupu
środków codziennego użytku, więc ubrań, pożywienia. Każdy wg wspomnianej
potrzeby. Widzimy chcącego naprawić uszkodzone auto i kompletującego piórnik
dla swojej pociechy. Klient potrzebuje produktu/ usługi nagle i szuka tego
niezbędnego. Szuka od razu, bo chce, bo musi i najważniejsze TERAZ. Ale bywa,
że ogień wzniecany jest w przeciwieństwie do tego samoistnego wywołanego
piorunem świadomie i celowo. Mamy tak organizując z przyjaciółmi pieczenie
kiełbasek, już w samych planach okraszając atmosferę pieśnią harcerską
wygrzebaną z zasobów własnej kory mózgowej. Ognisko, jako ogień „celowy” i
świadomy możemy wzniecić bez trudu z użyciem zapałek, ale może się zdarzyć, że
trzeba się będzie przy tym napracować niczym na wyprawie survivalowej ocierając
drewno jedno o drugie, by cieszyć się płomieniem, jego światłem, ciepłem i
bezpieczeństwem (czytaj imitacją przewagi nad naturą) krzycząc w radości i
dumie z „własnoręcznego” sukcesu jak bohater filmu "Cast Away" „jestem
królem świata!”. Trochę podobnie dzieje się w Sprzedaży.
kalendarz
i głód
Bywa,
że Klient zostaje naprowadzony na potrzebę posiadania czegoś celowo, z
zaplanowaniem, analogicznie do ognia wzniecanego „specjalnie”. Nie miał
potrzeby i już ma. Nie był świadomy braku czegoś, a jest. Zaobserwujemy pewne
zjawisko sięgając pamięcią kilkanaście, kilkadziesiąt lat wstecz. Czyż mieliśmy
wówczas potrzebę posiadania tabletu, albo smartwatcha? Żyliśmy bez tych rzeczy
i było dobrze, by nie wchodzić w indywidualną ocenę, czy było lepiej, bądź
gorzej. Było "w miarę" dobrze. Czy myśleliśmy wówczas o prezencie
przed 14 lutego (ups...) dla swojej "walentynki"? Czy planowaliśmy
okazalsze niż zwykle zakupy na black friday, cyber monday i „[...]day” z
wszelkimi jego mutacjami? Żyliśmy bez tych rzeczy i było wg indywidualnej oceny
„w miarę” dobrze. Czyż nie stworzono trochę w nas, w Klientach, ale i w
kulturze i odbiorze przekazu reklamowego te oraz więcej innych wydarzeń i
okazji? Chyba trochę tak. Wklejono daty handlowe w puste miejsca w kalendarzu
niehandlowym i przerobiono nieaktywne sprzedażowo czasookresy w pachnące
wydawaniem pieniędzy okazje zakupowe. Mocno może zabrzmi, ale wygląda
na to, że jesteśmy pacynkami w teatrze handlowym.
Mimo
że motor sprzedaży, czyli potrzeba zakupowa może być jak najbardziej naturalna,
jak głód, to głód naturalny ma przyszywane rodzeństwo, czasem trudne do
odróżnienia. Oprócz tego naturalnego istnieje głód wykreowany nawet u
najedzonego człowieka. Głodny Klient chce zaspokoić głód, natomiast
najedzony teoretycznie już nie musi go zaspokajać, ale można mu wmówić/
wykazać/ udowodnić bardzo inteligentną, dopasowaną/ wpasowaną idealnie i
indywidualnie, czytaj spersonalizowaną argumentacją, że wciąż jest głodny.
Stworzyć w nim wrażenie niedosytu po to, by po obfitym posiłku przy uginającymi
się od wykwintnych dań stole zamówił coś jeszcze. Więc wjeżdża deser. Ale
to nie koniec bynajmniej, bo przed wyjściem Klient może (musi?) zamówić coś do
domu lub na wynos. Z tym że to nadal (znów bynajmniej) nie koniec, bo przecież
kontakt się nie urywa i zacierając ręce mamy już plan na przyszłość Klienta,
bez znaczenia, czy ten ostatni jest tego świadomy. Przecież jutro znowu
będzie głodny.
podtrzymywanie
ognia
Wracam
do "gorącej analogii” ognia. Okazuje się, że ogień jest dobry, nie ma z
tym dyskusji, a wszystkie rodzaje ognia, zarówno te nagłe/ niekontrolowane jak
i te specjalnie wzniecone/ pod kontrolą mają wspólny mianownik. Oprócz
możliwości ugaszenia można je podtrzymywać. Podtrzymywanie
ognia, czytaj podtrzymywanie potrzeby zakupu, to główne zadanie handlu, w
tym sił Sprzedaży, marketingu, public relations i reszty handlowego
zaprzęgu. To zadanie tak ważne, jak paliwo w silniku gospodarki. Ale poza
tym, że jest ważne ciąży na nim (nie)obligatoryjna odpowiedzialność, gdyż
podtrzymywanie potrzeby zakupu powinno być nazwijmy to etyczne. Po to by
Klient, jeśli oczywiście jest/ ma być traktowany jak człowiek, który ma prawo
być wolny, w każdym momencie miał możliwość zgaszenia/ zdławienia ognia, a tym
samym ucięcia, a może wyeliminowania wykreowanej u siebie potrzeby. Jeśli
Klient to wciąż podmiot. Jest to ważne dlatego, żeby jak najmniej obserwować
przesycenia/ przejedzenia/ wymiany sprawnych w 100% rzeczy na nowe, wciąż
nowsze, choć niewiele nowego wnoszące, a oczywiście mające swoją cenę (w tym
miejscu proszę Czytających o zanucenie w myślach "Money, money,
money", Abby).
A że ogień jest dobry nie ma z tym dyskusji, również ten „sprzedażowy”. Ściślej jednak mówiąc jest jednocześnie dobry i niebezpieczny, a precyzując, to dobry i bezpieczny jest tylko i wyłącznie ogień ujarzmiony. Najskuteczniejszym natomiast sprawcą jego ujarzmienia jest człowiek. Taki dobry ogień mamy w latarni oświetlającej mrok. Latarni przywodzącej, a niejednokrotnie ratującej zagubione na morzu statki. Nie inaczej jest z potrzebą zakupową, która jest jednocześnie dobra i niebezpieczna, a precyzując, to dobra i bezpieczna jest tylko i wyłącznie potrzeba zakupowa ujarzmiona. Najskuteczniejszym natomiast sprawcą jej ujarzmienia jest człowiek, a w przełożeniu na rynek - Klient/ Odbiorca/ Konsument. Ze względu na powyższe od czasu do czasu przynajmniej być może zasadne okazałoby się zapytanie samego siebie przed zakupem „czy ja naprawdę tego potrzebuję?”. To jest to drugie, co musimy, o którym wspominałem na wstępie tekstu, ale ponieważ określenie „musimy” to zbyt wiele zastąpię je słowami „może czasem warto". Może czasem warto w granicach własnej woli, wolnego wyboru na tym wolnym rynku mieć z tyłu głowy te kilka słów. Pytanie "czy ja naprawdę tego potrzebuję?" nie wymaga odpowiedzi, jednak czasem niczym kubeł zimnej wody gasi ogień.
talent i jego koszty
Ponieważ nie da się wykluczyć, że nie wszystko co jest proste i genialne zostało do tej pory odkryte, pomimo (albo dlatego właśnie) że jest proste i genialne, w twórczości ludzkiej nadzieja. W roku 1971 pierwszy odcinek serii "La Linea Balum Balum" zakończył dywagacje na temat tego, że doskonałe i genialne jest poza "powszechnym" zasięgiem. Osvaldo Cavandoli, Franco Godi i Carlo Bonomi oraz na pozór "prosty" pomysł. Pomysł z kategorii tych, których część do dzisiaj czeka na przypisane im "EUREKA!".
Podstawowe narzędzia często w swojej „niepozorności” i „prostocie" kryją tajemnicę. Są w stanie wydobyć np. z „twardego jak kamień" (oczywiście, bo to kamień) marmuru ponad 5-metrowego biblijnego Dawida. Jedynym warunkiem jest to, by używający tych narzędzi był Michałem Aniołem. Michał Anioł miał tylko (a może aż) dłuto, a ja o nim wspominam po 500 latach i patrząc na posąg Dawida stwierdzam, że talent dosłownie i w przenośni jest „nagi”. Proszę dać mi najlepszy program graficzny świata, a nie uczynię tego co Wiktor Zinn kruchym kawałkiem węgla. Talent jest „nagi” i ponieważ nie da się wykluczyć, że nie wszystko co jest proste i genialne zostało do tej pory odkryte, pomimo (albo dlatego) że jest proste i genialne, w twórczości ludzkiej nadzieja. Samo tworzenie jednak oraz wspieranie talentów jest tym za co są odpowiedzialni wszyscy jego odbiorcy, nie pomijając czytających i piszącego te słowa. Poniżej posąg Dawida ze szczegółowym odwzorowaniem między innymi naczyń krwionośnych, wykonany pięć wieków przed powstaniem druku 3D.
Tworzenie samo w sobie nie „musi" mieć wielu rzeczy, a w zasadzie niczego nie „musi" mieć poza lepiącym ów "garnek". Tworzenie jedyne co "musi", to musi mieć swojego Twórcę, zgodnie z przyjętym powiedzeniem "mało sprzętu, dużo talentu" i jego mutacjami. Doskonałość miecza Katana (nihon-tõ) można uzyskać odpowiednio użytymi „powszechnymi” narzędziami. Mózg ludzki jest narzędziem jak najbardziej „powszechnym” (mamy go wszyscy) i można go użyć „odpowiednio” w sprzężeniu z innymi narzędziami „powszechnymi”, rzecz jasna wraz z poświęceniem czasu i cierpliwości.
Pamiętam ze studiów opowieść jednego z wykładowców o naukowcach z Polski, którzy pojechali na międzynarodowy projekt inżynieryjny za granicę. Gdy pewnego dnia zabrakło prądu i wszystkie urządzenia liczące „padły” z braku zasilania, a wiadomo było, że awaria się może przeciągnąć, inżynierowie z Polski jeden po drugim zaczęli wyciągać ołówki, papier i obliczać wszystko "ręcznie". Stąd użyte wyżej stwierdzenie "kosy się nie tankuje". Pracę zawsze można wesprzeć i to dobrze. Kombajnem jest bez wątpienia szybciej, ekonomiczniej i bardziej racjonalnie. Jednak w życiu może rzadko, ale bywa, że trzeba umieć rozpalić ogień bez zapałek. Jeśliby więc pozwolić (na chwilę) na brak wygód i pójście drogą trudniejszą? Pasja i talent wymagają zaangażowania ze strony osoby, z której wychodzą, jednak to tylko część tej (ważnej) sprawy, bo tak samo są za nią odpowiedzialni odbiorcy "owoców" ludzkiego talentu, więc - my wszyscy. Pasja i talent wymagają zaangażowania twórcy, ale również otoczenia, więc mogą być (i są) przez nie postrzegane jako koszt, choćby koszt pójścia niepopularną i mniej przyjemną, a przez to trudniejszą drogą spędzania własnego czasu.
Podsumowując ten zbiór myśli łączę całość klamrą, bo zdobywanie umiejętności, pasja i rozwój talentu wymagają zaangażowania i poświęcenia czasu, który był też potrzebny/ niezbędny Michałowi Aniołowi do wydobycia posągu tkwiącego w kamieniu. Mimo że poświęcanie czasu jest dzisiaj "nie na czasie" warto może pamiętać, że kosy się nie tankuje, kompas nie potrzebuje baterii, a od wyprostowanej dłoni do łokcia u dorosłego człowieka jest bez kilku centymetrów pół metra (kolejny wykładowca namawiał, by znać takie podstawowe wartości, bo ten "zgrubny" pomiar może czasem okazać się przydatny). A pisząc "na koniec - szacunek" mam cichą nadzieję, że znajdzie się na niego miejsce również na początek oraz w pozostałym czasookresie. Na szacunek dla ludzi nauki/ sportu/ kultury/ sztuki i innych obszarów rozwoju człowieka oraz (a może przede wszystkim) dla rodziców za umiejętność wydobycia/ zauważenia w człowieku potencjału oraz zaszczepienie w sobie i innych chęci zostawienia drogi szybszej i wygodniejszej na rzecz tej wymagającej.