można/ trzeba znaleźć


Bardzo dobra kreacja noworoczna pokazująca, że genialny pomysł istnieje, jedynie go można/ trzeba znaleźć. Gratuluję twórcy kreacji, naprawdę dobra robota, a żeby pozostać w jej klimacie, czyli temacie włoskiego makaronu, powiem - bravissimo!

grafika, źródło - internet: /pl.printerest.com/

Ważna

Piękny kwiat adorować wypada w ciszy więc kilka poniższych zdań piszę w milczeniu. O tym jak ważna jest Róża, ta pisana wielką literą opowie Mały Książę. Ja się jego Różą nie będę zajmował. Niemniej jednak potwierdzam, Mały Książę ma rację, mimo że (a może właśnie dlatego), że jest mały. Ma rację, bo jego Róża i każda inna róża jest ważna. Dlatego wzorem Małego Księcia napiszę Ważna wielką literą. Róża jest przykładem, na którym można rozważyć ważne i najważniejsze tematy związane z pracą, z rozwojem, z modną dzisiaj tzw. marką własną, z doświadczeniem oraz z nieuniknionymi w życiu każdego z nas, ze stratą i przemijaniem. Wszystko wyżej wymienione to nie wszystko, bo dłużej można wymieniać, za to wszystko wymienione i niewymienione dotyczy zarówno wszystkich jak i wszystkiego. 

 

Żeby róża mogła wzrastać i dojrzeć muszą zaistnieć ku temu okoliczności. Pojawia się praca, jako precyzyjnie obliczona i zaplanowana hodowla, ale i ta niezaplanowana, w naturze, w teoretycznym i praktycznym jej chaosie. Do zadbania o różę zaliczymy deszcz, temperaturę, ciśnienie i inne elementy związane wspólną kokardą z napisem [warunki atmosferyczne]. One to właśnie wraz z mikroelementami w glebie pracują do spółki na rozwój i wzrost tego kwiatu. Mały Książę dodałby, że róża musi mieć dla kogo rosnąć i być piękna, wówczas będzie Różą. Ma rację również w tym miejscu, a róża ma piękna pod dostatkiem. Wylewa się go wręcz z brzegów jej kielicha piękna. Jeśli więc róża jest ważna, przyrównam ją do bez wątpienia ważnej pracy, która rozwija, uspołecznia, daje utrzymanie i często spełnienie.

 

Przechodząc jak z użyciem efektu morphingu w punkt kolejny rozważania i adorowania pięknej róży, natrafiamy na hołdowaną dziś (słusznie lub nie) tzw. markę osobistą. Czemu natomiast akurat róża w temacie marki własnej? Ona pasuje tutaj bardziej niż cokolwiek innego. Można celowo spowodować, że kwiat wzrośnie w kolorze jakim chcemy. Można barwiąc wodę robić cuda z jej wyglądem. Można wreszcie (również celowo) wpływać w sposób fizyczny na rozmiar, wzrost i kształt kwiatu. Ale czy to dobrze i czy to naturalne, to już pytanie podobnie jak wspomniana marka. Osobiste. Pytanie skierowane do każdego indywidualnie. Odpowiedź będzie również indywidualna i osobista, bo marka jest osobista, ale także dlatego, że do własnej oceny i odbioru tego tematu mamy wszyscy prawo. Gdyby jednak spróbować nie ulepszać, nie wlewać do wody barwników, nie koloryzować, nie regulować rozmiaru pąków i stopnia ich rozwinięcia, a przez to podziwiać naturalność i różnorodność tej rośliny, więc niepisany znak szczególny każdego kwiatu. Gdyby jednak. To propozycja do świata, w zasadzie do ludzi/ konsumentów, czy oczekują naturalności i różnorodności, czy zmieniania/ przemalowywania/ dostosowywania/ kopiowania/ upodabniania/ może i udawania oraz przebierania się i przybierania zabarwienia pod okazję/ pod czas/ pod towarzystwo/ pod miejsce/ pod otoczenie i pod inny powód, którego nie wymieniłem. Choć szanuję każdy pogląd w tej sprawie, według mnie róża jest ideałem w naturalnym swoim pięknie.

 

Doświadczenie? Róża jest dobrym przykładem doświadczonego fachowca. Zna się na załatwianiu ważnych, często kluczowych spraw. Na okazywaniu wdzięczności, uznania, na oddawaniu czci i pamięci oraz na zachwycie. Zna się na przepraszaniu i na tzw. wyciąganiu ręki na zgodę. W tej ostatniej czynności bardzo często towarzyszy ludzkiej ręce. Róża była niejednokrotnie przy narodzinach, pamięta też liczne zaręczyny i huczne śluby, jubileusze, srebrne gody oraz inne ich papierowo-porcelanowo-złote mutacje. Pamięta miłosne wzniesienia, adoracje kochających młodzianków, tęsknotę i zaloty. "Maj się, maj, trzymaj się w moich ramionach" zaśpiewa genialnym i niepowtarzalnym głosem Mieczysław Szcześniak w "piosence niemałego już księcia". Ale to nie wszystko. Róża nieraz lądowała w koszu, gdy ktoś komuś, między słowami lub zupełnie bez słów dał tzw. kosza.

 

Róża pamięta też pogrzeby. Bywało, że zamiast wody z wazonu piła przy różnych wydarzeniach łzy ludzkiej rozpaczy. Róża ma bardzo szerokie doświadczenie, a przechodząc na koniec wymienionej na wstępnie listy do straty i przemijania tutaj napiszę krótko. Widziałem ususzoną różę, która zachowała w tej postaci swoje piękno. Mimo utraty źródła życia, czyli wody nie zmieniła się również jej główna cecha. W zasuszonym stanie wciąż, a może nawet bardziej niż kiedykolwiek pozostawała delikatna i krucha. Pozostawała ważna, a raczej Ważna dla kogoś. Ważna dla [...]. (Mały Książę prosił, by na tym skończyć).


do ostatniego taktu

Ten artysta nie (za)czekał na moje (to właśnie) zwrócenie na Niego uwagi, bo raczej to ja (za)czekałem na ten utwór, nie pierwszy Jego właśnie. Przenieśmy się do świata Mieczysława Szcześniaka, jednego z najlepszych wg mnie polskich głosów, a paradoksalnie zapomnianego dzisiaj przez stacje radiowe. I ważne, trzeba posłuchać do ostatniego taktu, bo ten głos/ talent wymaga od słuchacza "taktu". Życzę wszystkim spokojnego dnia.


źródło: youtube.pl 

Doradcy

Niebiznesowe, ale niech jest. Przerywnik w ciężkiej pracy. Życzę wszystkim dużo zdrowia. 
__________
Stwierdził Pierwszy Doradca: 
- wolno jedzie dlatego, 
że ma bieg za wysoki 
i ten jest nie dla niego.
Przecież słychać wyraźnie, 
że obroty za niskie, 
a on lubi wysokie,
jak "japończyki" wszystkie.

- To nie powód (rzekł Drugi),
po co tyle mówienia,
trzeba wiedzy fachowców,
mamy takie szkolenia. 
- Książki dobre branżowe
(dodał swoje i Trzeci),
te tytuły koniecznie,
niech kierowca "przeleci".

Powiedzieli już wspólnie, 
Pierwszy, Trzeci i Drugi:
- bardzo dobre wyniki, 
wymagają praktyki,
takiej w słońca spiekocie
i gdy deszczu są strugi.
Tej, gdy auta są nowe
i "leciwe" już antyki.

Dodał półszeptem Czwarty,
co stał lekko z boku
od samego początku,
robiąc w przód pół kroku:
- nie wiem, czy pomogę,
zapewne już to wiecie,
auto nie chce jechać,
bo stoi na lawecie.
__________
/Doradcy / (c) Janusz Zacharewicz/

majstersztyk w kilku warstwach

Gdyby ktoś z Państwa nie widział wcześniej, warto przyjrzeć się "majstersztykowi" w kilku warstwach/ płaszczyznach: treści/ przesłania, muzycznej, wizualnej i zapewne jeszcze tej, której nie wymieniłem. Tak to się powinno robić. Życzę Państwu dobrego dnia.


źródło: youtube.pl

szybko, szybko

[Pod koniec tego krótkiego zbioru myśli zadam pytanie. Czy jest ważne zostawiam subiektywnej ocenie]

Szybko, szybko, tylko dlaczego, a może dla kogo i czy tak jest na pewno lepiej. Nie chcę włożyć widelca w gniazdko, ale zadać poniższe pytanie „dlaczego” mogę, więc pytam. 

dlaczego?

Dlaczego eliminacja do znanego teleturnieju z milionową (lub niższą) wygraną polega w dużej mierze na najkrótszym czasie odpowiedzi, więc te choćby identycznie poprawne przesiewane są przez szybkość ich oddania. Co z tymi ludźmi, którzy myślą nieco wolniej, a może zupełnie wolniej lub blokuje ich pośpiech. Dlaczego wolniej znaczy gorzej. Wg mnie nie znaczy gorzej, co potwierdza nawet sam wcześniejszy "juror oceniający", bo sam teleturniej, gdyż w dalszej jego części czas nie gra "pierwszych skrzypiec" i nie trzeba śpieszyć się z typowaniem odpowiedzi. Czyż musimy być zdani na mądrość ludzi szybko myślących? Może są tacy, którzy woleliby, aby kierowała światem Mądrość, a nie szybka Mądrość.

Możliwe, że Czytelniku zauważyłeś użycie stwierdzenia "pierwszych skrzypiec". Celowo jego używam, gdyż proponuję posłuchać kilku utworów granych przez same „pierwsze skrzypce” oraz tych samych dzieł odgrywanych przez „pierwsze skrzypce" w harmonijnym już towarzystwie reszty/ pełnego składu orkiestry symfonicznej. Wystarczy wsłuchać się w ścieżki dźwiękowe nieodżałowanego Ennio Morricone, czy Hansa Zimmera, w których muzyczny temat przewodni jest niesiony dziesiątkami/ setką instrumentów będących w całości niczym ściółka i runo leśne dla grzybni wspomnianego głównego wątku na pięciolinii, a może i poza nią. Tak właśnie, Muzyka jest wg mnie póki co do końca nieodgadniona. Wspomniane skrzypce wymagają czasu i z dużą pewnością stwierdzam, że nie da się szybko nauczyć grać na nich na dobrym poziomie, bo dopiero poświęcony im czas wydobędzie przeszywający serce dźwięk i proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, że ten akurat instrument wymaga oprócz czasu nietuzinkowego słuchu z braku tzw. "progów" oraz konieczności „dociągnięcia” dźwięku palcem. Brak "progów" w skrzypcach jest zaletą, ponieważ oznacza brak narzucania odgórnie reguł dla tego instrumentu oraz zostawienie swobody/ dowolności pola działania talentu Muzyka. Skoro wspominam talent, wspomagając go pracą i poświęceniem czasu (nie szybko, szybko) okaże się, że na pile do drzewa z marketu (również bez "progów") można trafiać celniej w dźwięki, niż na zaawansowanym i nafaszerowanym elektroniką instrumencie wspomaganym harmonizerami. Talent się obroni, choć zawsze wymaga zaangażowania, konsekwencji, poświęcenia czasu, a tym samym zignorowania wszędzie dziś hołdowanego pośpiechu. 

Mądrość vs. szybka Mądrość

Może znajdą się tacy, którzy woleliby, aby kierowała światem Mądrość, a nie szybka Mądrość. Wolniej nie znaczy gorzej podobnie jak nie zawsze "kto pierwszy, ten lepszy" i choć powiedzenia takie funkcjonują, to ten pierwszy na polu minowym raczej nie ma lepiej od tego idącego za nim. Podobnie większe szanse na znalezisko życia ma nie ten poławiacz pereł, który wypłynie pierwszy z braku powietrza w płucach, a ten, który wytrzyma pod wodą dłużej. Idąc dalej, czyż pierwsza miłość jest lepsza od tej jedynej? Przecież to niekoniecznie to samo, choć bardzo często tak jest. I niech tak zostanie, bo może są tacy, którzy woleliby, aby kierowała światem Mądrość, a nie szybka Mądrość. Popatrzmy na słonie, na ich sposób bycia i życia, w którym to pośpiech i mądrość nie są nierozdzielnymi bliźniakami syjamskimi. Z całą pewnością szybkość nie gra w życiu słoni tzw. "pierwszych skrzypiec". I niech tak zostanie. Podobnie pierwszy w branży na rynku ma lepiej/ łatwiej tylko w teorii. Mimo że jest marką pierwszego wyboru okupione jest to koniecznością ciągłego "trzymania ręki na pulsie", testowania, wdrażania innowacyjności, inwestowania finansów, czasu i ryzyka oraz codziennego przedzierania się przez nieprzebyte przez innych w branży chaszcze. 

Wracam do pytania, które zapowiedziałem na początku. Tekst napisałem w okolicach Wszystkich Świętych, więc pozwolę zadać pytanie wszystkim, a szczególnie tym w „wiecznym pośpiechu” - czy lepiej zakończyć życie szybciej, czy może jednak później? Odpowiedź nie jest jednoznaczna jak się spodziewam i choć o swoje miejsce upomina się jak zawsze „wyświechtane” przez świat i modne stwierdzenie "im szybciej, tym lepiej", zostawiam mu jego należną przestrzeń, ale w miarę rozsądku i Mądrości. Mądrości bez kategoryzacji "szybkiej". PS. Mała uwaga autora kończącego się właśnie tekstu (dziękuję za cierpliwość i poświęcony czas). Istnieje szczególne "szybko", którego zastosowanie sugeruję. By szybko zawsze starać się Mądrości oddać "pierwsze skrzypce".

Księga Rybaka

Łowił rybak ryby z zamiłowania przez lata i co złowił przeznaczał na wyżywienie rodziny, a co pozostało sprzedawał na targowisku. Nie zawsze dużo udało się wyciągnąć z wody, jak to w przyrodzie, więc bywały dni, w których spławik drgnął jedynie trącany kroplami deszczu, a sieci wyciągnięte z wody ociekały prawie puste. Zdarzały się jednak i dni obfite, dzięki czemu rybak i jego rodzina nigdy nie czuli głodu. Mijał czas w rybackiej rodzinie spokojnie i dość przewidywalnie, podobnie jak u ich rybackich sąsiadów mieszkających tu od pokoleń. Mieszkańców miasta łączyła pasja do rybołówstwa oraz wszechobecny zapach ryb, który nie tyle spowszechniał w okolicy, czy nawet przestał przeszkadzać, co dało się go wręcz na swój sposób pokochać. 

 

Wprowadził rybak pewnego roku Księgę Rybaka, którą wypatrzył i zakupił na targach rybołówstwa. Księga była nadzwyczaj prosta w obsłudze, z jedną zaledwie tabelą zawierającą ilość złowionych ryb, dzień, miesiąc, rok. "Niech tam, co szkodzi spróbować", pomyślał rybak i postanowił zastosować Księgę na próbę na jeden rok, z którego zrobiło się pięć lat, w czasie których wypełniał tabelę sumiennie, oczywiście nie nazbyt, bo zużył na ten cel zaledwie dwa wkłady do długopisu. Podsumowując po raz kolejny tzw. połów roczny zaobserwował rybak pewną zależność, bo porównywane liczby okazywały się zbliżone do siebie wartością, oczywiście z małymi wahnięciami, jak to w przyrodzie. Rodzina natomiast oraz sąsiedzi rybaka dostrzegli coś, czego on sam nie widział, albo nie chciał się do tego przyznać. Z czasem pojawiło się zjawisko nerwowości, bezsenności i martwienia się o jutrzejszy połów, czego wcześniej u rybaka nie obserwowano. Przecież przez lata zarówno on, jak i jego rodzina, nigdy nie czuli głodu. Schowała się też w cień, mimo że była wyjątkowo silna, dotychczasowa pasja rybaka do ryb i zamiłowanie do zwyczajnego patrzenia na wodę. To natomiast już od najmłodszych lat życia rybaka wydawało się mało prawdopodobne. 

 

Łowił rybak ryby dalej przez lata i co złowił przeznaczał na wyżywienie rodziny, a co pozostało sprzedawał na targowisku. Nie zawsze dużo udało się wyciągnąć z wody, jak to w przyrodzie, więc bywały dni, w których spławik drgnął jedynie trącany kroplami deszczu, a sieci wyciągnięte z wody ociekały prawie puste. Zdarzały się jednak i dni obfite, dzięki temu rybak i jego rodzina nigdy nie czuli głodu. Z czasem Księga Rybaka została wypełniona do ostatniej strony, skutkiem czego nie było gdzie kontynuować uzupełniania efektów codziennego połowu. Po pewnym czasie wrócił spokojny sen oraz chęć milczącego patrzenia na wodę. Równie milcząca, bo niewypowiedziana była wdzięczność małżonki rybaka, że Księgę wypełniono niezmazywalnym długopisem, a nie ołówkiem. Bezpowrotnie?

 

Mijał czas w rybackiej rodzinie spokojnie i dość przewidywalnie, podobnie jak u ich rybackich sąsiadów mieszkających tu od pokoleń. Mieszkańców miasta łączyła pasja do rybołówstwa oraz wszechobecny zapach ryb, który nie tyle spowszechniał w okolicy, czy nawet przestał przeszkadzać, co dało się go wręcz na swój sposób pokochać. 

"Zero"

Ponieważ "Zeru" nie można przeznaczyć krótkiej wzmianki, bo uważam sprawą trzeba się zająć szczegółowiej, potraktuję je podmiotowo. Moje spojrzenie na „Zero” i związane z nim rzeczy ważne, nieco z przymrużeniem oka, postanowiłem zilustrować zdjęciem pięknej kobiety i mężczyzny w koszuli, a cierpliwy czytelnik (z góry dziękuję) dowie się dlaczego. 

 

Zero jest ważniejsze, niż się powszechnie wydaje. Ma swój wkład w wielu płaszczyznach życia, zasługując na uwagę nie tylko z punktu widzenia matematyki, czy geometrii wykreślnej, w której to ono jest punktem na osi rozdzielającym cześć ujemną od dodatniej, jak i nie wyłącznie z perspektywy szerokiego zastosowania w przedmiotach humanistycznych i ścisłych, ale także z punktu widzenia Sprzedaży. Dlatego ode mnie szczególne pod tym kątem spojrzenie. Z pasji do tej ostatniej.   

 

nie jest niczym

 

Zero może być liczbą, cyfrą, symbolem, alegoryczną przenośnią. O Zerze można jednak powiedzieć więcej, bo Zero to wcale nie "zero". Nie jest niczym. Podbiło kiedyś listę przebojów dzięki "mniej niż zero", ma też znaczenie na koncie w ilości zer, choć mam nadzieję, że matka wszystkich nauk tego nie przeczyta. Jeśliby nawet tak się stało, na wszelki wypadek nie podzielę niczego przez zero. Podzielę się natomiast moją opinią o Zerze w Sprzedaży i nie tylko, a czytający te słowa być może podzielą mój pogląd. Jest na to szansa, może nawet nie „zerowa”.

 

Jeśli jesteśmy przy Matematyce, bohater tego tekstu potrafi wprowadzić na tę lekcję swoje koleżanki. Są to lekcje tańca i zalotów, a Zero pokazuje im jak flirtować na osi Y z sinusoidą. Zero po przecinku wnosi dokładność i precyzyjność do liczby, o czym dowiemy się na politechnice oraz w aptece. Wyszło właśnie trochę „samo przez się”, że Zero pracuje też w Medycynie. Jak najbardziej pracuje. W Fizyce nikt inny jak Zero zmieni stan skupienia, o czym co nieco wie woda. Podczas lekcji Geografii także nie będzie bezczynne, przysługując się podróżnikowi w znalezieniu celu na mapie i podpowiadając trzymającemu w ręce kompas kierunek drogi. Zero było także przy Narodzinach w Betlejem, rozpoczynając bieg nowej ery i odsyłając przy okazji na zasłużoną emeryturę Starą "p.n.e." (duże "S" z szacunku dla ery oraz dla wszystkich Starszych, Sędziwych, nazwanych dziś Seniorami). Tym oto „rzutem na taśmę” odznaczamy odcisk Zera w Historii.  

 

Rozglądając się szerzej, Zero spotkamy nie tylko w przedmiotach ścisłych i humanistycznych, ale i na lekcji WF i ogólnie w Sporcie. Zero jest początkiem każdego biegu, w tym ciężkiego maratonu z wszelkimi jego mutacjami ultra-, iron-, […]. Nawiasem zawieram wszystko, co przyjdzie w tej dziedzinie w przyszłości, a dzisiaj jest w potencjale ludzkiej wyobraźni. Zero naciska spust pistoletu startowego i zaczyna odliczanie sekund, minut, godzin, dni i lat. A że nie zawsze jest łatwo zaczynać i być tym "pierwszym" (dzisiaj wypada powiedzieć "liderem") powie (lub jeśli woli, przemilczy) ten pierwszy wchodzący na pole minowe, po którego śladach pójdą pozostali. Nawiązując do sportu, swoje też na ten temat powie mistrz świata w skokach narciarskich, który nie może opędzić się od fanów jak mu dobrze idzie, a od tłumu oskarżających, może wręcz hejterów, jak pójdzie gorzej, albo po prostu źle.  

 

Zero to początek, a skoro początek, to Alfa, jak "samiec Alfa", znacząco ważniejszy w stadzie niż "zero". Wyobraźmy sobie reakcję "samca Alfa", gdy stado go nazwie "samiec zero". Ale przecież Zero to wcale nie "zero". Z punktu widzenia Logiki wypada powiedzieć, że zwrot "jesteś zerem" jest "kulą w płot", bo jak można zwracać się do niczego. Skoro jest "coś", to przecież nie "nic". Słyszę w tym miejscu jak chrząkają nienachalnie i kulturalnie, jak to one, choć na tyle stanowczo, bym je usłyszał i o nich wspomniał, zabytki klasy "zero". Tak ważne, że "nie do ruszenia". Zero ma znaczenie i w tym kontekście.

 

Zero jest Handlowcem

 

Opowiadając o Zerze chcę uzmysłowić czytającym te słowa, że przysługuje się nawet w Sprzedaży. Można w przenośni i nie tylko powiedzieć, że Zero jest Handlowcem, bardzo dobrym, dla którego powiedzenie "jesteś zerem" będzie nie tylko oczywistością, ale i komplementem. To dzięki Zeru są pieniądze i to nie jest "coś z niczego". Bynajmniej. Przecież "zero" nie jest niczym, cbdu (co było do udowodnienia). Zero pracuje w Sprzedaży, w konsumenckiej codzienności, proponując jogurty "0% tłuszczu", szampon "0 parabenów", chleb "0 konserwantów", telewizor z lodówką na "kredyt 0%" oraz modne i „pączkujące” trochę ostatnio na półkach sklepowych piwo „0%”. Zero udowadnia i uzmysławia potencjalnemu nabywcy/ Klientowi, że ma potrzebę zakupową, o której niekoniecznie miał świadomość. Czasami potrzebę kreuje po swojemu, od „zera”.

 

Zero jest Handlowcem najwyższej próby, a wszystko wyżej wymienione, jak i wiele więcej funkcji tutaj niewymienionych, w świecie ścisłym, humanistycznym, w sporcie, w kulturze i w ostatniej wymienionej Sprzedaży, niezastąpione Zero wykonuje za darmo. Za "zero". Dostrzegając wkład Zera, choćby tym tekstem, do którego końca właśnie docieramy, można próbować Zero docenić i za pracę zapłacić, choć niestety po dziś dzień nie wynaleziono monety o nominale 0 zł/ $/ € […]. Niech może ma przynajmniej, koszulę?

 

ma...ka osobista

W wykropkowane miejsce w poniższym wyrażeniu w znacznej mierze wg własnej decyzji wstawiamy literę "r" lub "s".

 

ma...ka osobista

 

Skoro wymarły potężne dinozaury każda budowla może runąć. Jednak ta z solidnym fundamentem ma szansę niejedno przetrwać. Wystarczy rozetrzeć kłos zboża miedzy dłońmi i dmuchnąć. Ulecą plewy, a pozostaną ciężkie ziarna. W procesie budowania tzw. marki osobistej najistotniejsza jest autentyczność. Tak teoretycznie. Bo gdy rozbierzemy na części pierwsze znaczenie/ sens tzw. autentyczności okaże się, że niczego nie musimy, a może i nie powinniśmy robić. Jeśli zaplanujemy ukazywanie światu jedynie uśmiechniętego profilu, bo tego oczekuje otoczenie jest duża szansa, że po drodze gdzieś zagubimy pierwiastek potocznie nazywany "ja". Zatracając natomiast naturalne odruchy w tańcu, który alegorycznie można przypisać do różnych życiowych sytuacji, zafałszujemy to, co opisuje w sposób niepowtarzalny nas, więc i wnętrze, odczucia i uczucia, tak przecież oryginalne, różnorodne, pożądane, bo tylko nasze, które właśnie takie obserwujący nasz taniec podziwiają. Być może wymuszony i wyuczony odruch nie będzie już odzwierciedleniem naszego piękna i oryginalnego stylu, przypisanego wyłącznie nam zastrzeżonego znaku towarowego, a czegoś bliżej nieokreślonego, jak twór czekoladopodobny, zastępujący i udający jedynie oryginalną, niepowtarzalną, ręcznie robioną, przez co niepowtarzalnie niedoskonałą w wyglądzie, PRAWDZIWĄ czekoladę.

 

Można maskę stroju z zabawy karnawałowej nosić cały rok, dzień i noc, noc i dzień, mamy do tego prawo. Ale jest prawdopodobne, iż narastający wrzód tej przedłużającej się sytuacji pęknie po jakimś czasie, a może chrupnie jak rozdeptana, dojrzała purchawka, zostawiając opadający pył i brudnego buta. A karnawał i przypisany mu atrybut maski ma smak i aurę wzbudzającą podniecenie tylko dlatego, że jest zamknięty w określonym czasie. Nie na stałe. Przy całorocznym balu karnawałowym jego odbiór byłby zapewne inny i wyparowałaby wyjątkowość, klimat, kształt i rozmach, a wręcz prognozuję, że karnawał jako taki zostałby wyparty z kalendarza i tradycji przez powody sprzedażowo atrakcyjniejsze. Raczej nie użyję stwierdzenia "nie da się udawać”, czytaj nosić maski na dłuższą metę, bo zapewne się da, o czym poświadczy piszący oraz wielu czytających te słowa. Jednak pojawia się problem, bo z reguły sztuczności nie lubimy i wyczuwamy ją po pewnym czasie dość precyzyjnie. Chcemy oryginalności, nawet najbardziej "dziwnej", ale musi być ona naturalna i wypływająca z wnętrza. Wyczuwamy też „dziwności” wykreowane np. pod sprzedaż, które ulegają przyspieszonej korozji, by po stosunkowo krótkim czasie wyparować w niebyt. Korozja może być zewnętrznej i ta druga i ci, którzy "kupią” osobowość w masce po jej zdjęciu mogą poczuć się oszukani, choć zapewne nie wszyscy. Bo z maską jest trochę jak z ogłoszeniem „apartament 100m od plaży", w którym zapomniano dopisać drobnym drukiem, że to odległość mierzona w linii prostej, więc na przełaj przez zagrodzone i niedostępne chaszcze, które z przymusu musimy okrężną drogą obejść. Skoro jednak ogłoszenie jak się mawia „robi robotę”, nikogo to nie obchodzi. Haczyk złapał i niech jest jak jest.

 

kult wizerunku

 

Żyjąc dzisiaj trochę w kulcie wizerunku przyglądam się truflom zwanym "czarnym złotem", które mają renomę i wysoką wartość, mimo że wzrastają przysypane ziemią. Nie są przesadnie "twarzowe" w wyglądzie, przy jednoczesnym wydawałoby się niepisanym stygmacie, że w ich poszukiwaniu doskonale sprawdzają się między innymi świnie. Kolejny raz miał Pan rację, Panie Jacku, jak i Pan, Panie Sewerynie. Przemija uroda w nas, w przeciwieństwie do ludzkiej, w tym Waszej nie(d)ocenionej twórczości, która pozostanie niezależnie od upływającego czasu i pomimo braku kultu tworzenia. [Przemija uroda w nas| (1984) Seweryn Krajewski / Jacek Antoni Cygan]. A będąc przy temacie tzw. wizerunku, który odczytujemy w przeważającej mierze oczami celowo wspominam o pewnej kobiecie, a właściwie dwóch, ponieważ wydaje się, że wizerunek jest nie tylko tym, co widać. Pani Wanda jest niewidoma. Adoptuje niewidomą i autystyczną Scholastykę, a po latach pisze książkę. To fragment historii niezwykłej kobiety. Historii, która trwa. Kupując książkę, którą wspomnę w kolejnym zdaniu (nie)chcący wspieramy jej autorkę, bohaterkę pisanej życiem opowieści. [Dziecko z Kalkuty. Opowieść o miłości i spełnieniu | Wanda Wajda | Media Rodzina]. 

 

Życie w sposób udawany, czy dla zadowolenia otoczenia pokazano kiedyś w filmie "American Beauty". Przeciągające się udawanie raczej nie prowadzi do szczęśliwego życia, szczerego względem najbliższych, ale też (a może przede wszystkim) w stosunku do siebie. Takich scenariuszy jest więcej, bo piszą się codziennie, nie pomijając dzisiaj. Nie mam monopolu na rację, ale pokuszę się na stwierdzenie, że sztuczny miód to miód sztuczny, nawet jeśli przykleimy nalepkę "naturalny". Może więc nie budować "marki", a po prostu żyć? Podobnie jak nie myślimy o oddychaniu proces trwa samoczynnie. Mimo że nie przykładamy do tego wagi i uwagi jest szansa, że zbudujemy markę nic nie budując. Bingo? Znam hydraulika, który nieważne ile policzy za montaż baterii, czy podłączenie pralki, wrócę zawsze do niego. To samo dokładnie dotyczy szewców, krawców, fryzjerów, kucharzy, nauczycieli, kierowców, ginekologów, dentystów i […] trzykropkiem określam wszelakiej branży rzemieślników, jak również, mimo że to nie zawód - rodziców. Być może tzw. marka osobista jest niepisanym, niewypowiedzianym i przede wszystkim prostym znaczeniem wartości człowieka jaki funkcjonował od początku jego dziejów? Spróbuję to nakreślić poniżej.

 

Marka - znaczenie pierwsze: jakim jesteś człowiekiem. Mówiło się kiedyś o człowieku „solidna firma”, a w sytuacjach kryzysowych "można na niego liczyć". Kiedyś? Dzisiaj takie sformułowania też to funkcjonują. Pytanie klucz, czy Ty/ ja zakwalifikował(a)byś siebie do kategorii „solidna firma”. Marka - znaczenie drugie: jakim jesteś fachowcem/ pracownikiem/ specjalistą. Czemu nie miał(a)byś zostać Leonardo da Vinci w swoim fachu? Nie jest to konieczność jednak rozwijaj w sobie to, co robisz, a może lubisz. Zostań legendą w swojej firmie, albo i nie, bo nie to jest najważniejsze. Poza wszystkim jednak, wypełniając wykropkowane miejsce w sformułowaniu "ma...ka osobista" wg własnego uznania literą "r" lub "s" pamiętajmy, by pozostać odzwierciedleniem jedynego, niepodrabialnego człowieka, niezaprzeczalnie potrzebnego światu, zgodnego z indywidualnym pierwiastkiem wpływającym na całą resztę.  

 

Kończąc myśl być może ją w pewnym sensie rozpoczynam, bo jest cień szansy, że zakiełkuje jakieś „ale” w umyśle czytającej/ czytającego te słowa. Chciałbym podkreślić, że po odarciu nałożonych celowo i z przymusu masek jesteśmy wszyscy światu potrzebni. Trochę tak jak każdy odrębny element ekosystemu. Wszystkim bez wyjątku, a więc również sobie dedykuję poniższą zbitkę słów mając świadomość, że nie są szczytem lirycznych możliwości za to stawiając na ich przesłanie.

 

Jak już cię kimś/ czymś zastąpią, 

jak w drzwi stukanie domofony, 

choćby świat twierdził inaczej,

zostaniesz Niezastąpiony. 

W niespodziewanej godzinie, 

gdy domu przyjdzie szukać, 

pomimo braku prądu, 

w drzwi można ZAWSZE zastukać.

 

|Niezastąpiony| © Janusz Zacharewicz

incepcja w Sprzedaży

Tytuł tekstu wydaje się inspirujący, ale mam cichą nadzieję, że czytających przynajmniej w skromnym stopniu nie zawiodę. Trochę filmowo-sprzedażowy klimat zaproponuję, ale może realniejszy niż się wydaje. Kto oglądał "Incepcję" wg genialnej reżyserii i scenariusza Christophera Nolana pamięta zapewne możliwość „zapadania” w kolejne poziomy snu. Rozjaśniając niezorientowanym, bohater opowieści mógł podczas snu położyć się spać, by we śnie trwającym już we śnie znów położyć się spać, by móc w dalszej kolejności kontynuować te czynności i […]. I na tym etapie niekoniecznie poprzestać. Tak oto na kolejne poziomy "snu we śnie" można było wchodzić w filmie, więc w świecie fikcyjnym. Ale jako człowiek związany ze Sprzedażą nie mogę nie zauważyć faktu, że trochę podobnie dzieje się w handlu na naszych oczach. Już nie w świecie wymyślonym, stworzonym w wizji scenarzysty, a w rzeczywistości. Po części mam nadzieję wyjaśnić to poniżej.

 

Gdy w procesie incepcji w przywołanym filmie można było „wszczepić” w umyśle pacjenta/ petenta pewną ideę/ myśl/ koncepcję miało to wpływ na odbiór przez tegoż pacjenta/ petenta rzeczywistości, więc po wybudzeniu się ze snu. Tym samym sen, a ściślej ujmując myśl ze snu, jako byt nierealny, wpływała na rzeczywistość człowieka już w prawdziwym świecie. Podobnie jak w filmowej "Incepcji", choć nieco alegorycznie dzieje się w rzeczywistości XXI wieku piszącego i czytającego te słowa. Wszczepiony pomysł nierealny działa w świecie realnym, między innymi w Sprzedaży i na rynku komunikacji handlowej Firma - Klient. Wymyślona przez Twórcę rzecz, która nie istnieje w świecie rzeczywistym może zacząć funkcjonować w świecie realnym, stając się bytem namacalnym i co ważne, zarabiającym rzeczywiste, a nie wyimaginowane pieniądze. 

 

Czymże, jeśli nie rzeczywistym pieniądzem jest zarobek, który wypracowuje dla dużej firmy niejaki Tytus de ZOO z dwojgiem swoich ziemskich przyjaciół, Romkiem i A'Tomkiem? Komiksowy szympans jako twór (nie obraź się Tytusie) swojego Twórcy, nieodżałowanego Papcia Chmiela, jako postać przez Niego zmyślona nie jest realnym bytem, a zarabia dla wspomnianego koncernu jak najbardziej realne zyski. Zaznaczę jednak wyraźnie i zdecydowanie, niech nikt nie mówi, że to "coś z niczego" jest, bo stworzenie postaci Tytusa de ZOO i jego świata (dziś powiemy uniwersum), to jest przykład „tworzenia saute” i Coś celowo przez duże "C" pisane. Nie pozwolę myśleć inaczej. Podobnie mamy w "świecie" (uniwersum) Avengers, w którym wymyślone postacie (jakoś nie lubię określenia "postaci", bez "e" na końcu) na wszystkim niemalże co tylko możliwe przynoszą zysk. Jakby chleb mógł mieć kształt Ironmana, z pewnością znalazłby się kupiec i amator metalowego pieczywa. 

 

Zastanawiam się jednak kiedy ktoś zauważy, że wykorzystanie w Sprzedaży wykreowanych przez ich Twórców postaci nierealnych, to analogia dopiero "pierwszego poziomu" snu z przywołanej "Incepcji". Prowadząc tą drogą myśli dzisiaj obserwujemy "pierwszy poziom", gdyż Tytus de ZOO i jego ferajna, jako byt nierealny zaprasza na zakupy Klientów, w tym również swojego Twórcę, Papcia Chmiela. Wchodził do sklepu Twórca Tytusa de ZOO i widział, jak ten go do środka zaprasza. Żałuję, że już Pan tego nie przeczyta Panie Henryku. Bardzo dziękuję za komiksy mojego dzieciństwa.

 

niemożliwe, czyli już niedługo 

 

Kilka lat temu pojawiła się też reklama informująca o fuzji dwóch banków, w której bohaterowie (twarze reklamowe swoich banków) podali sobie dłoń do uścisku. Mieliśmy do czynienia z informacją społeczną skierowaną do Klientów nie bezpośrednio, a za pomocą reklamy, z użyciem postaci wyimaginowanych. Klient otrzymuje w taki a nie inny sposób podaną informację o tym co się aktualnie na rynku dzieje i przypomina to trochę (jeśli nie bardziej, niż trochę) przywołany zabieg incepcji z filmu o tym tytule, w którym wykorzystano możliwość zaszczepienia myśli u śpiącego pacjenta/ petenta, by po przebudzeniu uważał ją za swoją. Przypominam, że to nie film, gdyż opisałem jak najbardziej namacalną i wyczuwalną zmysłami rzeczywistość.

 

Kolejnym etapem może być (choć nie musi) sytuacja, w której przywołane postaci komiksowe zaczną handlować już między sobą, z pominięciem ich Twórców. Mowa tu o jak najbardziej rzeczywistych pieniądzach. Proszę zaprzeczyć, czyż nie mogą wspomniani bohaterowie komiksów/ powieści (a temat uaktualniam w roku 2020 o postać Wiedźmina) w przyszłości nie wiadomo jak dalekiej, choćby z wykorzystaniem sztucznej inteligencji zacząć autonomicznie sprzedawać coś (czemu nie siebie?!) człowiekowi. Z pewnością w pierwszej kolejności upomną się o swoją gażę, której dzisiaj nie otrzymują. Gdyby (przesympatyczny!) szympans Tytus de ZOO przyszedł do swojego Twórcy po procent od kontraktu reklamowego, działając być może w porozumieniu z resztą eksploatowanych dziś w kinematografii i handlu postaci fikcyjnych ze stajni Marvel'a bylibyśmy świadkami analogii "drugiego poziomu" snu z filmowej "Incepcji". A czemu postaci fikcyjne nie miałyby mieć najlepszych prawników świata, z których niejeden, choćby dla ogólnoświatowej sławy reprezentowałby tak szczególnych Klientów "pro bono".

 

pobudka? 

 

Kończąc temat być może dopiero go rozpoczynam. Wiem na pewno, że pisząc te słowa nie śpię. Nie zatrudniłem też eksperta od wszczepiania myśli. Pomysł na temat powstał w całości w mojej głowie i każdy wyraz oraz znak interpunkcyjny tego tekstu wyszedł spod mojej ręki. Nie dam natomiast głowy, czy ktoś przed tym wszystkim nie "majstrował" w moim śnie. Chcemy czy nie przyjdzie przyszłość, a ludziom w tej przyszłości przyjdzie być może mierzyć się z kolejnymi alegorycznymi "poziomami snu" na polu "byt realny" vs. "wykreowany". Na szczęście dla ludzi (tych realnych) scenariusz „Incepcji” umożliwił ze snu wybudzenie, choć ostatni kadr filmu zostawia znak zapytania. Zacytuję wiecznie aktualne stwierdzenie „pożyjemy, zobaczymy”, a filmowo-sprzedażowy klimat, który zaproponowałem jest może realniejszy, niż się wydaje. PS. wracając do zdania, od którego zacząłem podtrzymuję cichą nadzieję, że czytających przynajmniej w skromnym stopniu nie zawiodłem.

wiecznie zielona

Wiele hitów zamieszkujących listy przebojów osiąga szczyty popularności i imponujące piki na wykresach słuchalności, dziś może głównie oglądalności. Wykresy te jednak dotyczą zwykle ograniczonych przedziałów czasowych i jakby przeanalizować rozwój wspomnianych list przebojów większość utworów króluje na ich szczycie stosunkowo krótko, by zniknąć po niedługim czasie bez wieści. Wiele tzw. hitów sprzed lat pamiętam, których już dziś żadna ze stacji radiowych nie gra. Przepadły, mimo że były hitami sezonu popularnymi w swoim czasie. A hit sezonu ma możliwość przekroczyć swój sezon, potem kolejne i jeszcze dalsze, by uzyskać status evergreena. Ma przynajmniej na to szansę. Mimo nieuniknionego upływu czasu istnieją utwory leciwe wciąż chwytające za serce i podnoszące tętno słuchającego. Są nieprzemijające, wiecznie piękne i wciąż pasujące do parkietu, do wybiegu, do pościeli oraz innych okazji, do "bez-okazji" lub najzwyczajniej do ucha. Utwory te funkcjonują inaczej i na swój opatentowany sposób mniej rozpychają się łokciami od hitów sezonu, bynajmniej jednak nie będąc mniej ambitnymi. Evergreeny są roztropne. Nabrały więcej powietrza, by wytrzymać dłużej pod wodą rynku muzycznego. 

 

Utwór muzyczny ma szansę na status evergreena wówczas, gdy jego twórca ma ambicję na coś dłuższego, niż krótki sezon. Evergreen to wiecznie młody hit sezonu, można powiedzieć hit sezonu utrzymujący się przez dziesięciolecia. Przekracza barierę przypisanego sobie tego momentu, pokonuje zmienność mody i zrzuca skorupę przynależności do swojego czasookresu w muzyce, by być żywym zawsze, a być może i nieśmiertelnym. Ever to nieskończenie więcej niż sezon, a sezon to bynajmniej ever. Evergreen to nie hit sezonu, a hit sezonów tworzący swój własny i bezterminowo prolongowany sezon hitu. Zadam w tym miejscu poniższe pytanie nie oczekując odpowiedzi. Czy Sprzedaż jest wiecznie zielona?

 

Dzisiejsza data w kalendarzu to punkt „dzisiaj" i zarówno piszący, jak i czytający te słowa jesteśmy mieszkańcami tego punktu na wykresie z czasem na osi X. Wykresy z osią czasu można odnieść do wszystkich dziedzin dotykających człowieka i jeden z takich wykresów dotyczy Sprzedaży, która trwa można powiedzieć nieprzerwanie od początków ludzkości. Jeśli jesteśmy twórcami niecodziennego sukcesu, sprawcami imponującego piku na wykresie Sprzedaży, to gratuluję, jest to jednak punkt „dzisiaj" i dobrze, by umieć spojrzeć na to w szerszym spektrum czasowym. Może jest szansa, by dzisiejszy hit lub hit sezonu uzyskał status evergreena. Tak być może, choć nie musi, choć życzę Handlowcom, by jednak tak było. Więc zamiast gratuluję, powiem gratuluję i byle tak dalej i choć to moja opinia, to wydaje się, że ta analogia dotyczy wszelkich nowości/ modyfikacji/ ramowania w systemach, metodach, nazewnictwie i ogólnym podejściu do procesu Sprzedaży. Z jakiejś przyczyny potwierdza się w życiu powiedzenie "jedna jaskółka wiosny nie czyni", podobnie jak "lepsze jest wrogiem dobrego" i są sytuacje, w których ołówek i papier biorą górę nad technologią, a milczenie i słuchanie wygrywa z „zagadaniem” w walce o skuteczną rozmowę.

 

Oś czasu pokazuje jeszcze jedną zależność. Jeśli Nowe wygrywa ze Starym, w kolejnej części meczu oddaje mu pierwszeństwo, by za jakiś czas na powrót [...], a najważniejsze wydaje się na wszystko właściwe, perspektywiczne i sprawiedliwe przez to spojrzenie. Stawiam w tym kontekście tezę, że co versus co jest lepsze i skuteczniejsze (również z Sprzedaży) oceni czas oraz wysypujące się (z upływem tego czasu) z jego kieszeni owoce. Zobaczymy je nie w perspektywie krótkowidza, a tej drugiej. Pomocne mogą okazać się też bufor emocji i pokora. Pomocne w ocenie skuteczności metod/ typów/ systemów Sprzedaży, ale i tego najważniejszego - człowieka w osobie Handlowca. Pomocne w ocenie Nowego, często gloryfikowanego stwierdzeniem „idzie nowe”, w domyśle lepsze oraz Starego, czy jeszcze "ińszego", o którym nie wiemy lub wydaje się nam, że wiemy. Bo to czas jest w wielu przypadkach jedynym uprawnionym Jurorem. Po czasie okazuje się, czy dana metoda/ system Sprzedaży, które to dzisiaj są uważane i lansowane jako hit będą hitem sezonu, czy może evergreenem. Bo mają na to szansę podobnie jak w przypadku utworów muzycznych wówczas gdy twórca, a później kontynuator/ wykonawca w osobie Handlowca ma ambicję na coś dłuższego, niż krótki sezon i pik na wykresie. By jak na liście przebojów utrzymać Sprzedaż przez lata/ dziesięciolecia, przekraczając barierę przypisanego sobie tego momentu, pokonując też zmienność mody i zrzucając skorupę przynależności do swojego czasookresu. By zrozumieć, że "dziś" to jedynie punkt na osi czasu oraz spróbować być optymalnie skutecznym w Sprzedaży nie tylko w tym punkcie, czy przez sezon, a przez całe zawodowe życie. Choć to niełatwe, istnieją branże i są Handlowcy, którzy sprzedają przez dziesięciolecia tym samym Klientom po raz n-ty produkty/ usługi na zasadzie współpracy wieloletniej.

 

Na pytanie „czy Sprzedaż jest wiecznie zielona” odpowiem, że tak. To zagadnienie tak ważne, że kroczy z człowiekiem krok w krok od zarania jego dziejów, będąc związana pośrednio z pochodzeniem/ przeżyciem człowieka (kieruję myśli do tekstu „genesis”, który powstał wskutek dostrzeżonej pychy współczesnych ekspertów sprzedażowych). Jeśli mówimy o przetrwaniu człowieka, Sprzedaż nie tylko może, ale musi być i jest tematem evergreen. PS: jako ilustrację tekstu wybrałem wiecznie zielone, nawet podczas srogiej zimy drzewa iglaste. Evergreeny dosłownie i w przenośni.

potrzeba zakupowa

Motorem napędowym Sprzedaży jest tzw. potrzeba zakupowa Klienta. Jeśli Klient potrzebuje jest szansa, że kupi. W tej szansie natomiast jest szansa, że kupi od nas. Musimy jednak coś dla tej szansy zrobić, a może nawet ową szansę stworzyć/ wykreować. Musimy być może coś jeszcze, ale o tym za chwilę.


Z potrzebą zakupową jest jak z ogniem, który czasem pojawia się sam w sposób niekontrolowany i nieprzewidywalny. Czasem. Piorun trafia w drzewo, które staje w ogniu. Płonie drzewo, płonie las. Widzimy zakup/ sprzedaż/ potrzebę zakupu środków codziennego użytku, więc ubrań, pożywienia. Każdy wg wspomnianej potrzeby. Widzimy chcącego naprawić uszkodzone auto i kompletującego piórnik dla swojej pociechy. Klient potrzebuje produktu/ usługi nagle i szuka tego niezbędnego. Szuka od razu, bo chce, bo musi i najważniejsze TERAZ. Ale bywa, że ogień wzniecany jest w przeciwieństwie do tego samoistnego wywołanego piorunem świadomie i celowo. Mamy tak organizując z przyjaciółmi pieczenie kiełbasek, już w samych planach okraszając atmosferę pieśnią harcerską wygrzebaną z zasobów własnej kory mózgowej. Ognisko, jako ogień „celowy” i świadomy możemy wzniecić bez trudu z użyciem zapałek, ale może się zdarzyć, że trzeba się będzie przy tym napracować niczym na wyprawie survivalowej ocierając drewno jedno o drugie, by cieszyć się płomieniem, jego światłem, ciepłem i bezpieczeństwem (czytaj imitacją przewagi nad naturą) krzycząc w radości i dumie z „własnoręcznego” sukcesu jak bohater filmu "Cast Away" „jestem królem świata!”. Trochę podobnie dzieje się w Sprzedaży.


kalendarz i głód


Bywa, że Klient zostaje naprowadzony na potrzebę posiadania czegoś celowo, z zaplanowaniem, analogicznie do ognia wzniecanego „specjalnie”. Nie miał potrzeby i już ma. Nie był świadomy braku czegoś, a jest. Zaobserwujemy pewne zjawisko sięgając pamięcią kilkanaście, kilkadziesiąt lat wstecz. Czyż mieliśmy wówczas potrzebę posiadania tabletu, albo smartwatcha? Żyliśmy bez tych rzeczy i było dobrze, by nie wchodzić w indywidualną ocenę, czy było lepiej, bądź gorzej. Było "w miarę" dobrze. Czy myśleliśmy wówczas o prezencie przed 14 lutego (ups...) dla swojej "walentynki"? Czy planowaliśmy okazalsze niż zwykle zakupy na black friday, cyber monday i „[...]day” z wszelkimi jego mutacjami? Żyliśmy bez tych rzeczy i było wg indywidualnej oceny „w miarę” dobrze. Czyż nie stworzono trochę w nas, w Klientach, ale i w kulturze i odbiorze przekazu reklamowego te oraz więcej innych wydarzeń i okazji? Chyba trochę tak. Wklejono daty handlowe w puste miejsca w kalendarzu niehandlowym i przerobiono nieaktywne sprzedażowo czasookresy w pachnące wydawaniem pieniędzy okazje zakupowe. Mocno może zabrzmi, ale wygląda na to, że jesteśmy pacynkami w teatrze handlowym.


Mimo że motor sprzedaży, czyli potrzeba zakupowa może być jak najbardziej naturalna, jak głód, to głód naturalny ma przyszywane rodzeństwo, czasem trudne do odróżnienia. Oprócz tego naturalnego istnieje głód wykreowany nawet u najedzonego człowieka. Głodny Klient chce zaspokoić głód, natomiast najedzony teoretycznie już nie musi go zaspokajać, ale można mu wmówić/ wykazać/ udowodnić bardzo inteligentną, dopasowaną/ wpasowaną idealnie i indywidualnie, czytaj spersonalizowaną argumentacją, że wciąż jest głodny. Stworzyć w nim wrażenie niedosytu po to, by po obfitym posiłku przy uginającymi się od wykwintnych dań stole zamówił coś jeszcze. Więc wjeżdża deser. Ale to nie koniec bynajmniej, bo przed wyjściem Klient może (musi?) zamówić coś do domu lub na wynos. Z tym że to nadal (znów bynajmniej) nie koniec, bo przecież kontakt się nie urywa i zacierając ręce mamy już plan na przyszłość Klienta, bez znaczenia, czy ten ostatni jest tego świadomy. Przecież jutro znowu będzie głodny.


podtrzymywanie ognia


Wracam do "gorącej analogii” ognia. Okazuje się, że ogień jest dobry, nie ma z tym dyskusji, a wszystkie rodzaje ognia, zarówno te nagłe/ niekontrolowane jak i te specjalnie wzniecone/ pod kontrolą mają wspólny mianownik. Oprócz możliwości ugaszenia można je podtrzymywać. Podtrzymywanie ognia, czytaj podtrzymywanie potrzeby zakupu, to główne zadanie handlu, w tym sił Sprzedaży, marketingu, public relations i reszty handlowego zaprzęgu. To zadanie tak ważne, jak paliwo w silniku gospodarki. Ale poza tym, że jest ważne ciąży na nim (nie)obligatoryjna odpowiedzialność, gdyż podtrzymywanie potrzeby zakupu powinno być nazwijmy to etyczne. Po to by Klient, jeśli oczywiście jest/ ma być traktowany jak człowiek, który ma prawo być wolny, w każdym momencie miał możliwość zgaszenia/ zdławienia ognia, a tym samym ucięcia, a może wyeliminowania wykreowanej u siebie potrzeby. Jeśli Klient to wciąż podmiot. Jest to ważne dlatego, żeby jak najmniej obserwować przesycenia/ przejedzenia/ wymiany sprawnych w 100% rzeczy na nowe, wciąż nowsze, choć niewiele nowego wnoszące, a oczywiście mające swoją cenę (w tym miejscu proszę Czytających o zanucenie w myślach "Money, money, money", Abby). 


A że ogień jest dobry nie ma z tym dyskusji, również ten „sprzedażowy”. Ściślej jednak mówiąc jest jednocześnie dobry i niebezpieczny, a precyzując, to dobry i bezpieczny jest tylko i wyłącznie ogień ujarzmiony. Najskuteczniejszym natomiast sprawcą jego ujarzmienia jest człowiek. Taki dobry ogień mamy w latarni oświetlającej mrok. Latarni przywodzącej, a niejednokrotnie ratującej zagubione na morzu statki. Nie inaczej jest z potrzebą zakupową, która jest jednocześnie dobra i niebezpieczna, a precyzując, to dobra i bezpieczna jest tylko i wyłącznie potrzeba zakupowa ujarzmiona. Najskuteczniejszym natomiast sprawcą jej ujarzmienia jest człowiek, a w przełożeniu na rynek - Klient/ Odbiorca/ Konsument. Ze względu na powyższe od czasu do czasu przynajmniej być może zasadne okazałoby się zapytanie samego siebie przed zakupem „czy ja naprawdę tego potrzebuję?”. To jest to drugie, co musimy, o którym wspominałem na wstępie tekstu, ale ponieważ określenie „musimy” to zbyt wiele zastąpię je słowami „może czasem warto". Może czasem warto w granicach własnej woli, wolnego wyboru na tym wolnym rynku mieć z tyłu głowy te kilka słów. Pytanie "czy ja naprawdę tego potrzebuję?" nie wymaga odpowiedzi, jednak czasem niczym kubeł zimnej wody gasi ogień.

talent i jego koszty

Ponieważ nie da się wykluczyć, że nie wszystko co jest proste i genialne zostało do tej pory odkryte, pomimo (albo dlatego właśnie) że jest proste i genialne, w twórczości ludzkiej nadzieja. W roku 1971 pierwszy odcinek serii "La Linea Balum Balum" zakończył dywagacje na temat tego, że doskonałe i genialne jest poza "powszechnym" zasięgiem. Osvaldo Cavandoli, Franco Godi i Carlo Bonomi oraz na pozór "prosty" pomysł. Pomysł z kategorii tych, których część do dzisiaj czeka na przypisane im "EUREKA!".   


"prostota" i „niepozorność”

Podstawowe narzędzia często w swojej „niepozorności” i „prostocie" kryją tajemnicę. Są w stanie wydobyć np. z „twardego jak kamień" (oczywiście, bo to kamień) marmuru ponad 5-metrowego biblijnego Dawida. Jedynym warunkiem jest to, by używający tych narzędzi był Michałem Aniołem. Michał Anioł miał tylko (a może aż) dłuto, a ja o nim wspominam po 500 latach i patrząc na posąg Dawida stwierdzam, że talent dosłownie i w przenośni jest „nagi”. Proszę dać mi najlepszy program graficzny świata, a nie uczynię tego co Wiktor Zinn kruchym kawałkiem węgla. Talent jest „nagi” i ponieważ nie da się wykluczyć, że nie wszystko co jest proste i genialne zostało do tej pory odkryte, pomimo (albo dlatego) że jest proste i genialne, w twórczości ludzkiej nadzieja. Samo tworzenie jednak oraz wspieranie talentów jest tym za co są odpowiedzialni wszyscy jego odbiorcy, nie pomijając czytających i piszącego te słowa. Poniżej posąg Dawida ze szczegółowym odwzorowaniem między innymi naczyń krwionośnych, wykonany pięć wieków przed powstaniem druku 3D.  


Zadam w tym miejscu pytanie nie oczekując odpowiedzi. Czy zastanawiamy się nad tym, że kupując/ odbierając choćby "kliknięciami" czyjąś twórczość nagradzamy trud wielu lat żmudnych ćwiczeń i odwrotnie, bo brakiem tego zainteresowania/ zauważenia (nie)chcący ją zabijamy? 
   
paradoks talentu

Tworzenie samo w sobie nie „musi" mieć wielu rzeczy, a w zasadzie niczego nie „musi" mieć poza lepiącym ów "garnek". Tworzenie jedyne co "musi", to musi mieć swojego Twórcę, zgodnie z przyjętym powiedzeniem "mało sprzętu, dużo talentu" i jego mutacjami. Doskonałość miecza Katana (nihon-tõ) można uzyskać odpowiednio użytymi „powszechnymi” narzędziami. Mózg ludzki jest narzędziem jak najbardziej „powszechnym” (mamy go wszyscy) i można go użyć „odpowiednio” w sprzężeniu z innymi narzędziami „powszechnymi”, rzecz jasna wraz z poświęceniem czasu i cierpliwości. 


Najciekawsze i fascynujące, bo nieodkryte w tworzeniu i jego owocach jest to, że codziennie, a właściwie w każdej chwili otwiera się na tym polu czysta karta, a sposób jej wypełnienia/ zapełnienia/ wykorzystania zawsze będzie tajemnicą. Wszystko co człowiek do tej pory osiągnął na płótnie malarskim, na kliszy filmowej, na pięciolinii i w innych obszarach realizacji ludzkiej pasji nie ma granicy i raczej jej nie będzie miało. Paradoksem i jednocześnie pozytywnym stygmatem talentu ludzkiego i pójścia jego drogą jest to, że jest bezcenny, a oprócz zaangażowania czasu nic nie musi kosztować. Zawsze będzie tak, że ktoś zagra na szklankach z różną ilością wody ekstremalnie trudną etiudę lepiej, niż ktoś inny na profesjonalnym fortepianie. Jest natomiast jedno "ale", bo tworzenie oraz wspieranie talentów ludzi jest tym, za co są odpowiedzialni wszyscy jego odbiorcy. 

Z jakiejś przyczyny temat muzyczny "You" [Ten Sharp] jest mimo wielu już lat zgodnie z jego fragmentem "always on my mind", a większość "hitów" (mała litera niech zostanie) kilku ostatnich lat wyparowało w niebyt, mimo że w swojej chwili istnienia miały miliony odtworzeń, czy powinienem określić odsłon. Być może dlatego, że kunszt muzyczny poznaje się niekoniecznie po ilości wyświetleń w internecie ale lat, po których utwór wciąż wywołuje na plecach "ciarki". Mimo więc, że wiara iż nadejdzie dzień, w którym warsztat i talent ludzki na powrót zatriumfują w starciu z hołdowanymi powszechnie kliknięciami/ odwiedzinami/ odsłonami wydawać się może na tę chwilę utopią mam cichą prośbę nieobligatoryjną/ obligatoryjną (niepotrzebne skreślić). Nie mówmy o tym ludziom ćwiczącym latami z zamiłowania/ powołania własny warsztat wg różnych odmian talentu i pasji. Nie mówmy, że osiągając po latach/ dziesięcioleciach ćwiczenia na instrumencie muzycznym poziom perfekcji będą musieli mierzyć się w "rankingu odsłon" być może z kimś spoza kategorii muzycznej. Częściej też kliknijmy/ odsłuchajmy/ zobaczmy TO, CO NA TO ZASŁUGUJE, gdyż "bańka" ma jedną podstawową i pierworodną właściwość. Pęka. Być może to dobrze, może odwrotnie, być może to nieistotne, tutaj każdy ma prawo do oceny własnej, może nawet oceny twórczej. W wyniku podobnej oceny, choć w innym kontekście stworzono przed laty muzyczny pomnik "Dziwny jest ten świat".   

umiejętności-wątpliwości, czyli kosy się nie tankuje

Pamiętam ze studiów opowieść jednego z wykładowców o naukowcach z Polski, którzy pojechali na międzynarodowy projekt inżynieryjny za granicę. Gdy pewnego dnia zabrakło prądu i wszystkie urządzenia liczące „padły” z braku zasilania, a wiadomo było, że awaria się może przeciągnąć, inżynierowie z Polski jeden po drugim zaczęli wyciągać ołówki, papier i obliczać wszystko "ręcznie". Stąd użyte wyżej stwierdzenie "kosy się nie tankuje". Pracę zawsze można wesprzeć i to dobrze. Kombajnem jest bez wątpienia szybciej, ekonomiczniej i bardziej racjonalnie. Jednak w życiu może rzadko, ale bywa, że trzeba umieć rozpalić ogień bez zapałek. Jeśliby więc pozwolić (na chwilę) na brak wygód i pójście drogą trudniejszą? Pasja i talent wymagają zaangażowania ze strony osoby, z której wychodzą, jednak to tylko część tej (ważnej) sprawy, bo tak samo są za nią odpowiedzialni odbiorcy "owoców" ludzkiego talentu, więc - my wszyscy. Pasja i talent wymagają zaangażowania twórcy, ale również otoczenia, więc mogą być (i są) przez nie postrzegane jako koszt, choćby koszt pójścia niepopularną i mniej przyjemną, a przez to trudniejszą drogą spędzania własnego czasu.    

Umiejętności oraz talent ludzki przeważnie wymagają zaangażowania i poświęcenia czasu dlatego dzisiaj, w świecie wyrzucania w ciągu milisekund gotowych rozwiązań przez "wyszukiwarki" są tak niemodne. Pojawia się jednak pytanie czy auto, które „zrobi” większość "za kierowcę" nie nauczy go prowadzić zbyt pewnie, zbyt szybko i brawurowo. Czego się w końcu obawiać, skoro i tak automat poprzez zaawansowane systemy wybroni kierowcę z poślizgu. Co się jednak stanie, gdy nauczony "wspomagaczami" kierowca będzie zmuszony jechać autem mniej zaawansowanym. Co się stanie z nim, a co z innymi uczestnikami ruchu. Być może istnieją jednak umiejętności, które pomimo, że można "łatwiej i szybciej" nie powinny być zostawiane na pastwę niewiedzy i niepoznania, zwłaszcza przez dzieci. Mimo że mapa w smartfonie doprowadzi nas do celu, a wręcz "pod same drzwi", może warto kupić dziecku kompas i pokazać jak działa, albo nauczyć tego choćby w domu, z pomocą miski z wodą i igły.  [- Mamo, co to jest? / - Maszynka do mielenia mięsa. Uważaj na palce! / - Aha]   

Zostawiam wszystko subiektywnej ocenie, ale być może istnieją umiejętności, które nie powinny być zostawiane na pastwę niewiedzy i niepoznania przez dzieci, ale też pastwę zapomnienia przez te "duże dzieci", czyli dorosłych. Może warto napisać czasem tradycyjny list, zamiast kolejnego SMS-a, o którym i tak się powoli zapomina, ponosząc przy tym ryzyko szczerości podczas wypełniania pismem kilku kartek papieru „od siebie”, zruszając ubitą ziemię własnego wnętrza i otwierając się na dłuższą relację. Bo całkiem możliwe, że adresat odpisze. Kolejne ryzyko w tym doświadczeniu jest takie, że kupując znaczek pocztowy "duże dziecko" przypomni sobie pasję z dzieciństwa i wyciągnie z pawlacza zakurzony klaser sprzed X lat. Co się wydarzy jak pokaże znaczki dzieciom. Zapewne nic. Chociaż?  

na koniec - szacunek  

Podsumowując ten zbiór myśli łączę całość klamrą, bo zdobywanie umiejętności, pasja i rozwój talentu wymagają zaangażowania i poświęcenia czasu, który był też potrzebny/ niezbędny Michałowi Aniołowi do wydobycia posągu tkwiącego w kamieniu. Mimo że poświęcanie czasu jest dzisiaj "nie na czasie" warto może pamiętać, że kosy się nie tankuje, kompas nie potrzebuje baterii, a od wyprostowanej dłoni do łokcia u dorosłego człowieka jest bez kilku centymetrów pół metra (kolejny wykładowca namawiał, by znać takie podstawowe wartości, bo ten "zgrubny" pomiar może czasem okazać się przydatny). A pisząc "na koniec - szacunek" mam cichą nadzieję, że znajdzie się na niego miejsce również na początek oraz w pozostałym czasookresie. Na szacunek dla ludzi nauki/ sportu/ kultury/ sztuki i innych obszarów rozwoju człowieka oraz (a może przede wszystkim) dla rodziców za umiejętność wydobycia/ zauważenia w człowieku potencjału oraz zaszczepienie w sobie i innych chęci zostawienia drogi szybszej i wygodniejszej na rzecz tej wymagającej.