niedzisiejsze

Milczenie nie ma łatwej misji, jednak wypełnia ją jak potrafi. Musi zabiegać o uwagę odbiorcy dużo bardziej niż jego odwrotność, która przebija się zewsząd ze swoim ZRÓBCIE HAŁAS! Mimo wszystko zagospodarowuje niektóre przestrzenie i wartości może nie perfekcyjnie, ale ambitnie. Milczenie znalazło miejsce w tytule filmu najwyższej próby z Anthonym Hopkinsem oraz w powiedzeniu o srebrze i złocie. Towarzyszy wydarzeniom do tego stopnia ważnym, że najwyższą możliwą formą wyrażenia uczuć okazuje się tzw. minuta ciszy. Na pięciolinii pauza pokazuje, że cisza również tworzy Muzykę. Milczenie wypełnia wewnętrzne wyciszenie pielgrzyma oraz wypoczynek po ciężkiej pracy. Cisza przysługuje się także Sprzedaży, wskazując zalety zamieszkania z dala od zgiełku miasta. Wspomaga także w milczeniu reklamę. Być może potrzeba wiosny i świeżego powietrza w zatęchłym pomieszczeniu, w którym od lat nie wietrzono, a „milczący spot reklamowy” (15 lub 30 sekund, kto bogatemu zabroni) z celowo surowym napisem/ wypowiedzią lektora [kupiliśmy tę chwilę ciszy wszystkim. Nie tylko naszym Klientom] + logotyp/ nazwa Sponsora i cisza. Kosztowna, unikalna i bezcenna. W natłoku wszechobecnego hałasu w reklamowym patchworku docierającym do ucha odbiorcy istnieje potencjał ciszy. Z pewnością nie tylko ja go dostrzegam.

 

Mimo że nowonarodzone dziecko oznajmia życie krzykiem, jego sen, wzrastanie i prawidłowy rozwój będą wymagać w znacznej mierze ciszy. W literaturze, w genialnym świecie Śródziemia nie mniej genialnego J.R.R. Tolkiena istnieje szczególna postać psa Huana z osobliwą przypadłością. Poza przypisanymi mu cechami jak wierność, czy oddanie, Huan ma zdolność przemawiania ludzkim głosem, choć maksymalnie trzy razy podczas całego swojego życia. Sam musi ocenić i wybrać czy oraz kiedy z tej zdolności skorzystać. Zastanawiam się jak takie piętno i przywilej jednocześnie sprawdziłyby się nie w fikcyjnej literaturze, a w świecie realnym dzisiaj. Myślę oczywiście o ludziach, nie pomijając siebie, bo jakież to niedzisiejsze. Nie pamiętałbym odkąd mam "szlaban" na mówienie, a kończąc myśl (może ją w pewnym sensie rozpoczynam) nawiązuję do Muzyki, z którą łączy mnie więź szczególna. Być może niektórzy z czytających te słowa pamiętają „Wołanie przez ciszę” śpiewane w latach 80. ubiegłego wieku w niepowtarzalny sposób przez Mirosława Bregułę [UNIVERSE]. Cisza może wołać, podobnie jak milczenie. Przechodząc od Hopkinsa, poprzez Tolkiena, próbując dotknąć po drodze funkcji i znaczeń ciszy zakończę myśl powiedzeniem Brata Alberta „Nisko siadać, mało gadać, dużo robić, mało jadać”. Jakież to niedzisiejsze. 

wino i misja Twórcy

Stare, dobre kino. Stary, dobry reżyser. Mimo 91 lat (nie)chcący pokazuje, że powiedzenie "im starsze, tym lepsze" nie dotyczy wyłącznie wina i aut zabytkowych. Szczególny sentyment ulokowałem w klimatycznym i niesprawiedliwie mniej popularnym filmie "Jersey Boys" o grupie The Four Seasons. A jest perfekcyjny z obu stron kamery, ukazując problem z więcej niż jednego punktu widzenia, choćby obrazami "Sztandar chwały" oraz "Listy do Iwo Jimy". Realizuje (być może) swoją Misję Twórcy, by pokazać, że często nie jest tak, jak myślimy. Dlatego między innymi czekam na kolejny po "Cry Macho" film, na oryginalną część, jaką Clint Eastwood wykroił swoją twórczością z różnorodnego świata filmu, pokazując, że można robić dobre kino bez greenroomu.

"niespokojny sen"

Znaczenie wyobraźni i jej tęsknoty za tworzeniem jest bezcenne, a jej niepokój i "niespokojny sen" jest motorem napędowym w wielu branżach. Gdyby czas pozwolił, a nie było wcześniej okazji, jako lekturę nieobowiązkową zaproponuję (patrz kolejny post) nie za długą opowieść o życiu pasków, które  kierowały się "paskowym zaleceniem". Ta historia trwa do dzisiaj.

paski

"PASKI MAJĄ PASOWAĆ I SIĘ WPASOWAĆ" brzmiało "paskowe zalecenie", które słyszały paski od kiedy pamiętały. Żonglować można było i wybierać w kolorach sąsiadujących pasków, ale pamiętać, by zawsze zgodnie z zaleceniem pasowało. Więc pasowało przeważne tak, jak miało pasować i "pasowało" to paskom, choć niektóre z nich poszukiwały podskórnie i podświadomie bliżej nieokreślonego i nienazwanego "czegoś", widzianego oczami wyobraźni, czy może trafniej określając - w tęsknocie. Wyobraźnia niektórych pasków spała niespokojnie.  

Mijały lata, paski pasowały i wpasowywały się wprowadzając z czasem urozmaicenie i rozróżnienie swych grubości, której to określenie zmieniono z racji pejoratywnego znaczenia, korygując je ostatecznie do "szerokości". Od tej pory zarówno kolory, dylatacje między paskami, które tak naprawdę były także paskami, ale i szerokości pasków stanowiły wzorzec w modzie, w projektowaniu, w architekturze i w wystroju wnętrz przez lata, zgodnie z "paskowym zaleceniem". Hasło "paski mają pasować i się wpasować" niezmiennie było aktualne. Wyobraźnia niektórych pasków jednak spała niespokojnie.  

Przyszedł moment niespodziewany, trochę przypadek, gdy stał się wypadek i dwa paski zderzyły się na skrzyżowaniu. Skutkiem tego, że upadły na siebie stworzyło się coś, czego wcześniej nie widziano, choć w wyobraźni niektórych pasków podobna rzecz "przebłyskiwała". Utworzony na skrzyżowaniu na ziemi krzyż, widziany z kąta jako "X", był natchnieniem na przyszłość. Od tej pory zarówno kolory, dylatacje między paskami, które tak naprawdę były także paskami, szerokości pasków, ale i kąty ich ułożenia stanowiły wzorzec w modzie, w projektowaniu, w architekturze i w wystroju wnętrz przez lata, zgodnie z "paskowym zaleceniem". Hasło "paski mają pasować i się wpasować" niezmiennie było aktualne. Wyobraźnia niektórych pasków jednak spała niespokojnie.  

Zdarzył się w paskowym świecie "czas Miłości". Niektórzy twierdzili, że to sprawa wiosny, a choć niejedną wiosnę paski już przeżyły, ta była wiosną, która przyniosła Miłość. Paski zaczęły się dobierać w pary, otulać wzajemnie i przytulać, tworząc coś, czego wcześniej nie widziano, choć w wyobraźni niektórych pasków coś podobnego „przebłyskiwało". Utworzone z tulących się pasków okręgi, widziane z kąta jako elipsy, a czasem "ósemki" były natchnieniem na przyszłość. Od tej pory zarówno kolory, dylatacje między paskami, które tak naprawdę były także paskami, szerokości pasków, kąty ich ułożenia, ale i okręgi, elipsy i ósemki pod różnym kątem stanowiły wzorzec mody, w projektowaniu, w architekturze i w wystroju wnętrz przez lata, zgodnie z "paskowym zaleceniem". Hasło "paski mają pasować i się wpasować" niezmiennie było aktualne.  

W "czasie Miłości" zauważono, że wyobraźnia pasków jest płodna i co jakiś czas podziwiano jej potomstwo. Napawało to nadzieją i było dobrą zapowiedzią dla przyszłości pasków i ich przetrwania w modzie, w projektowaniu, w architekturze i w wystroju wnętrz. Wzory utworzone w poziome "ósemki" wskazywały niepisaną prawidłowość, że wyobraźnia pasków jest nieskończona. Potwierdza to czas niezruszonym do dzisiaj faktem, że mimo upływu lat i następujących zmian wyobraźnia niektórych pasków wciąż śpi niespokojnie.

znak szczególny - Jan Kowalski

Poza talentem, czy jak się mawia tzw. iskrą Bożą w muzyce, malarstwie i pozostałych gałęziach sztuki, ale i w architekturze, w sporcie, w projektowaniu, w modzie, w medycynie i  każdej innej dziedzinie realizacji ludzkich pasji i wizji bywa, że pojawia się obok wspomnianego talentu coś jeszcze. Coś bardzo ważnego, co definiuje, uzewnętrznia i pozytywnie stygmatyzuje danego artystę/ twórcę pomimo i niezależnie od posiadanego przez niego talentu. Jest tym, niespotykany nigdzie indziej lub rzadko spotykany, tym samym bezcenny i pożądany znak szczególny. Wielu wokalistów w Polsce trafia z precyzją, wręcz finezją w rozsiane po pięciolinii dźwięki, jednak znak szczególny w sposobie śpiewu, jaki ma Igor Herbut, Mieczysław Szcześniak, Artur Rojek, Kuba Badach, Michał Bajor, Janusz Radek, Grzegorz Turnau, czy Andrzej Sikorowski mają dokładnie tylko sami wymienieni i poza predyspozycjami oraz talentem muzycznym, odbierający ich twórczość słuchacze odnajdują bardziej lub mniej świadomie właśnie znaki szczególne. Whitney Houston również była unikalną wokalistką, nie tylko z powodu słuchu i rozpiętości skali, ale ze względu na przypisany sobie tembr głosu, stanowiący znak szczególny artystki. Taki znak szczególny, jakim jest Wieża Eiffla, Luwr i Katedra Notre Dame dla Paryża, Koloseum, Watykan i Krzywa Wieża w Pizie dla Włoch, a Świątynia Kiyomizu, czy Góra Fuji dla Japonii. 

 

różnorodność gatunków oraz to, co tracimy rykoszetem

 

Wyobraźmy sobie świat kina, w którym Quentin Tarantino, Neill Blomkamp, Luc Besson, Woody Allen i wielu niewymienionych "oryginałów" nie działają po swojemu jak dzisiaj, a kręcą/ tworzą/ produkują na tzw. jedną modłę. Ta niepisana zasada oryginalności wychodzi daleko poza świat filmu i choć nie dotyczy to wszystkich branż stawiam tezę, że tłumacząc przyszłemu malarzowi, muzykowi […], nie pomijając ludzi Sprzedaży, JAK TO SIĘ POWINNO ROBIĆ, być może zubażamy coś, co zadziwiłoby świat. Wydaje się też, że ten medal nie ma wyłącznie jednej strony i ważną, jeśli nie życiową sprawą jest móc/ chcieć pozostać w tym co się w życiu robi w zgodzie z tzw. własną drogą. Nie zawsze i nie każdemu się uda taki komfort uzyskać, bo nie na wszystko ma się wystarczający wpływ, natomiast warto pamiętać o bogactwie jakie dają oryginalność i niepowtarzalność, bo to cechy charakteryzujące gatunek ludzki jako ludzkość, a także i ludzi rozpatrywanych jako odrębne jednostki. Nie bez przyczyny jesteśmy różni i z oryginalności oraz niepowtarzalności mogą czerpać korzyści inni ludzie, ale i branże, w których pracują. Mając świadomość, że nie zawsze/ nie wszystkim się to uda, w imię dobra własnego, choć przecież nie tylko, warto być może w swoim niepisanym "życiowym profilu osobistym" sprawdzić co jakiś czas, czy wciąż jest tam opis "Head of myself". 

 

Nie oczekując odpowiedzi zostawię w tym miejscu pytanie. Czy Artysta tworzy dlatego TO i właśnie TAK, bo taki efekt finalny chętniej przyjmuje Odbiorca, czy to Odbiorca dlatego TO i TAK odbiera, bo tak tworzy Artysta. Jeśli mamy do czynienia z próbą sił i mocowaniem się ambicji, możliwości z kompromisem i pragmatyzmem, rykoszetem spłaszczana jest amplituda potencjału ludzkiego talentu oraz wyrażonej efektem finalnym twórczości. Być może szkoda tego, czego nie ma, a być by mogło, gdyby nie (przy)mus sytuacji (racja to, czy fałsz - niepotrzebne skreślić). Zadane pytanie nie wymaga odpowiedzi, a krótkiej refleksji. Jak pokazuje historia, bywa że oryginalność twórcy w postaci znaku szczególnego, w połączeniu z jego talentem jest tak wyrazista, że tworzy się nowa gałąź na istniejącej od lat/ dziesięcioleci/ wieków gałęzi. Wyrasta nowa kategoria i jakość, bo tak bym nazwał twórczość i spuściznę muzyczną Michael'a Jackson'a. To coś innego i trudnopodrabialnego, żyjącego własnym życiem w muzycznym świecie, nawet lata po śmierci artysty.  

 

W każdej dziedzinie życia odnajdziemy miejsce na znak szczególny wyróżniający/ odróżniający oryginalny, czasem wręcz niepowtarzalny fragment/ element od pozostałej całości, czyli tzw. reszty. Być może i Sprzedaż również zalicza się do profesji, w której przewidziane jest miejsce na znak szczególny. Myślę, że jak najbardziej i zwracam na to uwagę chcącym kopiować, adaptować do siebie/ dla siebie, bez refleksji własnej wszystko co słyszą/ widzą w branży i bez tzw. własnego zdania powtarzając tych, których w swojej dziedzinie słuchają. Czerpanie dobrych wzorców jest niezmiernie ważne, jednak dobrze byłoby raczej nie zapomnieć o swoim naturalnym, pochodzącym z niewymuszonych, niewykreowanych sztucznie odruchów stylu. O bezcennym znaku szczególnym. Jeszcze ważniejsze jest natomiast, by ten niewymuszony znak szczególny pielęgnować.- Bo znak szczególny jest tym, czym odróżni (wyróżni) się od tzw. reszty dana Sprzedaż, sposób jej prowadzenia, nie zapominając o osobie Handlowca. Mimo że z całą pewnością nie zawsze się uda, o ile to tylko możliwe dobrze jest realizując się w swojej drodze zawodowej (może być nią Sprzedaż) trzymać się autorskich, autonomicznych, czasem instynktownych dróg, pochodzących od tkwiących wewnątrz korzeni własnej pasji. Stąd pielęgnacja tej ostatniej jest tak ważna. Czasem czuję, że więcej bym kupił od nieprzeszkolonego i "dziewiczego naturszczyka” w Sprzedaży, wrzuconego w basen bez sprawdzenia, czy jest w nim woda. Od sprzedającego w sposób nieskażony odgórnie, za to kierowanego przez siebie samego oddolnie. Bez stygmatu wyuczonych/ wzorcowych sytuacji sprzedażowych. Od handlującego "kluczem unikalnym", w sposób niepowtarzalny, prawdziwy i oryginalny. Sposób TYLKO I AŻ SWÓJ.

 

Bo jest szansa (nikt nie powie jak mała, bo może trzeba by było powiedzieć jak duża), że Handlowiec, dzięki własnemu stylowi bycia i myślenia osiągnie kontakt z Odbiorcą/ Klientem oraz pożądaną sprzedaż bez teoretycznie "kluczowych" umiejętności i szablonowych wyuczeń. Że on właśnie przebije skorupę/ blokadę zrażonego złym doświadczeniem z firmą Klienta. Że on waśnie znajdzie swój sposób prowadzenia rozmów, uzyskując mniejszy odsetek odrzuceń propozycji/ kontynuacji współpracy, czy spotkań prowadzących do kroków kolejnych, będących postępem w procesie Sprzedaży. Być może na to czekamy, a ciekawość i oczekiwanie Klienta na "inność"/ unikalność przeprowadzanej rozmowy, czy przebiegu spotkania, to podmuch świeżego powietrza w zatęchłym pomieszczeniu, w którym od lat nie wietrzono. Może ciekawiej byłoby odebrać telefon i usłyszeć w słuchawce coś zaskakującego, formułę inną niż zawsze. Formułę niepowtarzalną, jedyną i inną od tzw. reszty, jak niepowtarzalne, jedyne i inne są produkcje Quentina Tarantino, Neilla Blomkampa, Luca Bessona, Woodego Allen'a i pozostałych twórców, rozpoznawanych już po pierwszych ujęciach filmu. Pozdrawiam w tym miejscu wszystkich ludzi Sprzedaży, uwypuklając znaczenie różnorodności i przywiązanej do każdego człowieka unikalności myśli oraz wynikających z nich wniosków. Być może nie warto ich gasić, jak żar w ognisku wiadrem wody. 

 

klucze i kłódki

 

Dostrzegam problem, który zawrę w pytaniu, czy tzw. kluczowa umiejętność jest naprawdę kluczowa. W życiu często trzeba poradzić sobie w sytuacji, w której albo nie ma w ogóle klucza do drzwi/ kłódki, jako alegorycznego problemu, albo klucz jest, tylko właśnie się zgubił. Czy "kluczową" umiejętnością jest poradzenie sobie w sytuacji posiadania owego klucza, czy jest dokładnie odwrotnie. Zdolność przetrwania wydaje się umiejętnością rozpalenia ognia bez zapałek, które to w normalnej sytuacji są "kluczowe" w procesie jego wzniecania. Pojawia się pytanie kolejne, ile z tzw. "kluczowych" umiejętności wydaje się niezbędne, a w rzeczywistości jest z nimi dokładnie odwrotnie. Gdy np. pozbawią dzwon jego tzw. serca, teoretycznie go tym "zabijając", pojawi się kilka możliwości, bo cześć z ludzi pomyśli, że czas życia "urządzenia" się zakończył i trzeba pomyśleć o nowym, niektórzy postanowią zastąpić go solidnym nagłośnieniem i wysokiej jakości samplem, inni zechcą stary dzwon naprawić zamawiając w specjalistycznej firmie lub u kowala nowe "serce" dzwonu, które wprawi na powrót dzwon w dające sens jego istnieniu drganie. Na tym nie koniec możliwości „reanimacji” dzwonu, bo by usłyszeć jego donośny dźwięk można będzie uderzać go z zewnątrz młotkiem lub innym przedmiotem przejmującym rolę młotka sprzężonego z mechanizmem elektrycznym, dającym możliwość uderzania w dzwon wg ustawianego harmonogramu. Istnieją takie instalacje i wielu z nas słyszy je w dzwonnicach kościołów. Dźwięk to wymuszony, ktoś powie "nielegalny", ale wciąż to dźwięk tego samego, starego, teoretycznie zużytego dzwonu. Wciąż to dźwięk "jak dzwon". Przeróżne możliwości postępowania w przypadku uszkodzenia dzwonu (z pewnością nie opisałem wszystkich z racji ograniczeń wiedzy oraz wyobraźni) dają obraz potencjału różnorodności.  

 

Kontynuując temat przetrwania „bez zapałek” zobaczmy co się stanie, gdy zagrodzimy butem drogę mrówkom. Mogą przejść do porządku dziennego w nowej sytuacji i wszystkie pójść np. w lewą stronę, omijając tym sposobem napotkaną przeszkodę, ale to raczej nie wszystkie z potencjalnych zdarzeń. Bynajmniej. Któreś z nich mogą próbować obejść but po prawej jego stronie, część po lewej, co też nie wyczerpuje zasobu możliwości. Okaże się, że kilka mrówek zacznie forsować przeszkodę wchodząc na nią, a gwarancji też nie ma, że któraś z mrówek z drogi zawróci, albo stanie w miejscu, by sytuację przeczekać. Czyż to nie jest prawdziwe bogactwo drzemiące w wyobraźni jednostki? Ile więc z tzw. kluczowych umiejętności wydaje się niezbędne, a w rzeczywistości jest z nimi dokładnie odwrotnie. Pytanie dotyczy to również procesu Sprzedaży, który mnie zajmuje z racji zawodu, ale przede wszystkim pasji. Stawiam to pytanie, bo je dostrzegam i odpowiedź istnieje (mam taką nadzieję) nie w jednej i jedynie słusznej wersji. Moje zdanie na ten temat zawieram w stwierdzeniu, że klucz unikalny to brak klucza, a ponieważ życie nie jest idealne, produkujemy zunifikowane klucze i kłódki.

 

Jan Kowalski ®

 

Unikalność myśli i wniosków jest bezcenna, a dać szansę na różnorodność we wszelkich pomysłach/ sposobach/ metodach/ wzorcach/ konstrukcjach/ instrukcjach dotyczących różnych dziedzin życia jest niezwykle istotne. Dzięki temu w kinematografii mamy możliwość oglądania stylu Tarantino, ale i Nolana. Z tego też powodu cieszy ucho muzyka Morricone, ale i Eminema oraz istnieje "kreska" Van Gogh'a na słynnych obrazach, ale również Janusza Christy na kartach komiksu. Miejmy świadomość, że stało się to możliwe dlatego, że wyżej wymienieni skierowali kroki na własną ścieżkę, często różną od narzuconych standardów. Bo bezdyskusyjnie ciężko jest zostać drugą Whitney Houston, Celine Dion, czy Eltonem Johnem, podobnie jak trudno o kolejnego Vangelisa, Jeana-Michela Jarre’a, czy Van Gogha. Jednak może lepiej pozostać oryginalnym Janem Kowalskim w muzyce, architekturze, nauce, sztuce, modzie, a może i w Sprzedaży, niż n-tym „agentem Smith'em" w wymienionych branżach. Zamiast być produktem „fabryki klonów” można spróbować wnieść do danej dziedziny zasób świeżego powietrza, swoją wartość, jakość i osobowość. Może dzięki temu, raz na jakiś czas na utworzonej latami przyzwyczajeń gałęzi powstanie nowa, jaką stworzył geniusz muzyczny zwany Królem popu. Różnorodność w każdej branży jest bezcenna, a czasem wręcz konieczna. Jest natomiast zagrożona, jeśli w określającym działalność twórcy/ artysty/ rzemieślnika/ projektanta/ może również Handlowca niepisanym „indywidualnym dowodzie osobistym" w miejscu "znaki szczególne" widnieje wyraz BRAK. A nie ma takiego bynajmniej dlatego, że nigdy go nie było. Istniał od pierwotnego założenia, choć został zduszony jak żar w ognisku wiadrem wody. Nie jesteśmy w stanie ocenić zakresu zmarnowanego potencjału w odniesieniu do każdej z dziedzin życia oraz czasu, który już minął i dopiero nadejdzie. Nazwę tę przestrzeń zduszonym żarem.


rozmowa sprzedażowa

- Dzień dobry, Sprzedaż jestem, mogę usiąść obok?

 

- Dzień dobry, bardzo proszę. Widzę moja imienniczka. Sprzedaż, kłaniam się. 

 

- Niesamowite, coś takiego. A kiedy Pani, przepraszam, jesteś dużo młodsza i jeśli można przejdziemy na „ty”. Kiedy obchodzisz imieniny i co u Ciebie ogólnie w tych czasach, jeśli wolno zapytać?

 

- Na „ty”? Jasne, nie ma sprawy. Co słychać? Dziękuję, całkiem dobrze. Imieniny? Właściwie nie mam dnia imienin, w każdym razie nie myślałam o tym nigdy. Choć jak teraz myślę to mam wrażenie, że codziennie na swój sposób odnajduję się w kalendarzu. A jak sobie radzę? Robię co umiem i nie mam dnia bez transakcji. Liczę co pod kreską na koniec dnia, mam swoje, takie tam sprawdzone myki w białych rękawiczkach, nic na siłę oczywiście, ale mały impuls, szybka decyzja, najlepiej lekko pod ścianę i pyk - następny proszę. Kręci się jakoś i myślę, że tak to powinno się odbywać. A jak Ty sobie poczynasz powiedz, moja sprzedażowa imienniczko, bo się rozgadałam.

 

- A dziękuję, różnie bywa, raz więcej, raz mniej, jak to w sprzedaży. Chyba taka już niepisana jej prawidłowość. Dość dużo rozmyślam co zrobić, by znów, kolejny i kolejny raz sprzedać tak, by był zadowolony. Bo możesz wierzyć lub nie, ufają mi, a niektórzy Klienci są ze mną ponad 20 lat. To zobowiązuje. Bo zmieniło się sporo na rynku, więcej niż mniej się zmieniło, a oni wciąż są ze mną. To słodkie zobowiązanie. 

 

- Tak, zmieniło się dużo, widzę to choć młoda stażem jestem. Mówisz o słodyczy w kontekście zobowiązania i to coś mi przypomniało. Popatrz dzisiaj na półkę z solą w sklepie. Morska, kamienna, jodowana, niejodowana, niskosodowa, himalajska, grubo i drobnoziarnista. Aż wypatruję co pojawi się jutro. Pamiętasz jak sól była po prostu solą?

 

- Nie wiem czemu podskórnie nigdy tego nie zapominam. Może dlatego, że zaufanie i słodkie zobowiązanie, o którym mówiłam jest na swój sposób solą. Może bez nazwy, bez kategorii i podgrupy, ale tak bym je w przenośni określiła. To jakby sól. Przepraszam na sekundę, przysunę się, bo idzie starsza Pani o lasce, może zechce usiąść. Dzień dobry, proszę sobie spocząć. 

 

- Aaaa dziękuję bardzo moje dziecko, chętnie skorzystam. Jak to dobrze trafić na uprzejmość w tych czasach, choć pamiętam, moje drogie panie jak wczoraj, że za młodu, oj, toż to była norma. Ależ szmat czasu zleciał, oj zleciał, nie wiadomo kiedy. A o czym to młodzież rozprawia?

 

- A, nic szczególnego proszę Pani. My niby się nie znamy, bo to przypadkowe spotkanie, a jesteśmy imienniczkami. Bardzo nam miło, Sprzedaż-koleżanka i Sprzedaż-ja. A rozmowa to nic ważnego, trochę o pracy, o życiu i niechcący, samo przez się o sprzedaży.

 

- Że nic ważnego to nie mogę się zgodzić serdeńko, toż to ważne tematy są. Porozmawiamy może razem, jeśli pozwolicie kochanieńkie, bo niemiłosiernie ciekawa jestem. Wciąż się uczę wbrew pozorom i mimo wieku, a oprócz reumatyzmu czuję w kościach, że i z tej rozmowy coś niecoś niechcący i mnie skapnie, hehe. A może nie tylko mnie, bo tutaj nic się nie zmarnuje. Ale, gdzież moje maniery, wybaczcie staruszce moje panie, bo gapa ze mnie, a od tego powinnam była zacząć. Sprzedaż jestem, moje uszanowanie.

na ryby!

Ponieważ mamy coraz więcej czasu, to mamy go mniej. Komputery w porównaniu z tymi sprzed kilku[nastu, -dziesięciu] laty są o drogę mleczną dalej na skali szybkości, a wysłanie maila angażuje wysyłającego dużo mniej, niż niegdyś wysyłka np. faksu. Powszechny brak czasu na własne życie i pasje, to klasyczny przykład Paradoksu Jevonsa, gdyż czas "zaoszczędzony" na przyśpieszeniu w jednej czynności, zostaje "zagospodarowany" przez czynności inne.

Przykładem przywołanego paradoksu jest to, że kilka lat temu ta sama ilość transferu w pakiecie internetu w smartfonie wystarczyła, a dzisiaj, taka sama lub może wielokrotnie wyższa, bez mrugnięcia okiem „schodzi” dużo szybciej, choćby i przez zwiększone rozdzielczości ekranów.

Paradoks Jevonsa nie jest samotny. Ma przyjaciół, którzy nie opuszczają go na krok

Wypada wspomnieć "korek", który może rzadziej dzisiaj widać z przyczyn pracy w domach, to jednak każdy raczej doświadczył niejednokrotnie, że "zaoszczędzony" na szybkości jazdy czas, tracimy w sznurze aut stojących, albo poruszających się na „jedynce”, może jednocześnie obserwując przez szybę wyprzedzających nas rowerzystów, by nie wspomnieć o pieszych.

Kolejnym z przyjaciół Paradoksu Jevonsa jest kontakt z bliską osobą, mieszkającą np. niedaleko lub w innej miejscowości, który to teoretycznie powinien być lepszy i częstszy, bo przecież wokół na wszystkim "oszczędzamy" dzisiaj czas w tym świecie hołdującym prędkość/ wydajność/ efektywność. I powinniśmy go mieć "na pęczki". Niestety w teorii. Czyż "zaoszczędzony” na wysyłce tradycyjnego listu na poczcie czas (wielu z nas tę czynność pamięta), przerodził się w lepszy/ częstszy/ intensywniejszy/ bardziej szczery i zażyły kontakt z osobą, do której się ów list pisało? Czas, który nie spożytkowało się na pisanie listu, wessały i anektowały inne czynności, często, a może najczęściej mniej ważniejsze od przywołanej intymnej i bardzo indywidualnej wysyłki papierowej, zaklejonej w kopertę z napisem Nadawca / Odbiorca.

Wszystko byłoby "w miarę" w porządku, gdyby czas "zaoszczędzony" był czasem zagospodarowanym dla siebie. Nikt chyba jednak nie zmierzył, ile na "nie pisaniu" tradycyjnych listów tego czasu dla siebie zaoszczędził. A jeśli już to policzył i odnotował, to nie odmierzył tej samej ilości czasu i zaangażowania jakąś „wirtualną wagą”, czy chochlą, by tyleż samo czasu obecnie dzięki temu np. wędkować nad jeziorem. I ileż powinien (każdy z nas?) mieć dzięki temu złowionych ryb? Boję się, że zakłóciłoby to bilans w przyrodzie.

Przepis na "życiowy chleb"

Nie jest prostą, ale też nie jest bardzo trudną czynnością, upiec chleb smaczny, a wie to każdy, kto tego próbował. Natomiast z całą pewnością łatwo jest upiec chleb nie nadający się do jedzenia. Można takie „coś" stworzyć choćby wrzucając do ciasta losowo "co i ile popadnie". A przepis na "życiowy chleb" ma swoje proporcje i składniki. Napiszę to niewinne zdanie jeszcze raz:

przepis na "życiowy chleb" ma swoje proporcje i składniki

Zabierając jeden składnik lub zaburzając proporcje między składnikami, możemy wyciągnąć z pieca nie to czego oczekiwaliśmy. Być może dlatego, zabierając czas kontaktu, który kiedyś był przeznaczony na pisanie i wysłanie listu do konkretnej osoby, powinniśmy go zostawić dokładnie na ten sam cel, czyli kontakt z tym dokładnie człowiekiem, w innej formie, ale w miarę możliwości jednak w takiej samej ilości. Inaczej być może, trochę (nie)świadomie, zaburzamy równowagę w naszym indywidualnym przepisie na "życiowy chleb", podobnie jak zaburza się równowagę w proporcjach składników ciasta. 

Na ryby!

Biorąc wdech sarkazmu w płuca, w najbliższym czasie, zaraz po pracy - znów widzimy się na rybach. Posiedzimy, poadorujemy drgający spławik. Milcząco powędkujemy. Podobnie zresztą jak wczoraj i przedwczoraj siedzieliśmy, bo na wszystkim „zaoszczędziliśmy” szybkim sprzętem i nowoczesnością mnóstwo czasu. I ja osobiście dzisiaj łowię na ciasto, które przygotowałem (tak, pamiętałem!) z odpowiednich proporcji i składników, ale na jutro - nakopię robaków. Trochę krzyżówek się porobi. Ciężko w ogóle znaleźć ostatnio dobre miejsce, pełno ludzi dysponujących wolnym własnym czasem.

Bywa, że przy wędkowaniu nucę "Im więcej ciebie, tym mniej" Natalii Kukulskiej, bo to kolejny "przyjaciel" Paradoksu Jevonsa, nadający się chyba na jego hymn. Nucę cicho, by nie spłoszyć ryb.

 

efektywny

Robert był uważany za wyjątkowo efektywnego handlowca, właściwie już od pierwszego dnia, w którym przyjął się do pracy. Sprzedawanie szło mu znakomicie, zaspokajał potrzeby zgłaszających się do firmy Klientów, sprzedając im dokładnie to, czego szukali i potrzebowali. Dział handlowy, w którym pracował miał wykonany plan z naddatkiem w każdym roku, więc i w obecnym, w którym Robert jako nowy handlowiec zaczynał swoją przygodę w sprzedaży nie było inaczej. Nad firmą przed laty zawieszono szyld, który przyświecał wszystkim zatrudnionym pracownikom, w tym także handlowcom: KLIENCI SZUKAJĄ I U NAS DOSTAJĄ. Można powiedzieć, że była to prawda, bo oddawała codzienność handlowca w tej firmie, w której niemalże nie było potrzeby zabiegania o nowych klientów, bo ci sami zgłaszali się do firmy. Sprzedaż zawsze szła dobrze i bardzo to wszystkim odpowiadało. 

 

Przyszedł czas urlopów, więc i Robert udał się na zasłużony odpoczynek wakacyjny, wybierając drogi kurort SPA nad morzem, z licznymi atrakcjami dla turystów. Zwyczajnie było go na takie wakacje stać, zatem nie było powodu, by nie wypocząć "na poziomie" nieco wyższym. Drugiego dnia urlopu Robert spotkał Pawła, kolegę z podstawówki pracującego na miejscu przy obsłudze gości hotelowych. Przyjaciele umówili się w powitalnej, krótkiej i ekspresyjnej rozmowie na wieczór, na piwo, oczywiście „po godzinach". Stwierdzenie "po godzinach" dotyczyło wyłącznie Pawła pracującego w hotelu, nie wypoczywającego w nim Roberta. Podczas wieczornej, luźnej już rozmowy okazało się, że Paweł co roku właśnie w tym hotelu dorabia do domowego budżetu, a na co dzień, więc resztę roku pracuje również w sprzedaży, podobnie jak urlopujący się Robert. Paweł natomiast „siedzi" w innej branży, handlując rzeczami, które nie są zbyt popularne, modne, czy niezbędne człowiekowi w codzienności, więc przez szereg lat w sprzedaży nie trafił do niego dosłownie żaden Klient "z zewnątrz", o którego to sam nie musiałby się swoimi konsekwentnymi i żmudnymi działaniami handlowca starać. Paweł mimo wszystko nie narzekał i co roku zwiększał ilość obsługiwanych klientów, a co za tym idzie, wzrastał i poziom uzyskiwanych przez niego obrotów. Bardzo powoli to się odbywało, ale jednak. Żartował natomiast z hasła, które wisiało w jego dziale sprzedaży: NIE CHCE, CZY MOŻE NIE WIE, ŻE CHCE? Można powiedzieć, że słowa tego hasła były prawdą w rzeczywistości Pawła, oddając istotę jego handlowej codzienności. Sprzedaż produktu, o którym klient nie wiedział, a co za tym idzie nie wiedział, że go "chce" była niełatwa, ale tym samym fascynująca, co bardzo Pawłowi odpowiadało.

 

Pierwsze spotkanie po latach Roberta z Pawłem okazało się być jednocześnie pierwszym i ostatnim na tym urlopie, ponieważ czas już nie sprzyjał ponownemu umówieniu się „na piwo”. Gdy Paweł miał chwilę, Robert był na zorganizowanym wyjeździe, a jak Robert mógł się spotkać, Paweł miał pracę przy nowych turystach. Dni minęły szybko i nieszybko jednocześnie, jak to zawsze podczas wakacji i urlop Roberta dobiegł końca. Nadmorski kurort Spa okazał się jednocześnie miejscem, w którym można pieniądze wydać jak i w nim zarobić. Nieplanowane spotkanie dwóch kolegów z podstawówki zostawiło niepisane i niewypowiedziane zarazem pytania, z pewnością dla niektórych bez odpowiedzi, a dla innych przeciwnie. Jak jest z tą Sprzedażą? Łatwa jest, czy odwrotnie? Kto nadaje się bardziej do pracy w handlu, a kto mniej? Ostatnie z pytań wybrzmiewało najmocniej, właściwie słychać je i w tym momencie, może po części dlatego, że było wymienione ostatnie, a może z powodu wymaganej chwili zastanowienia. Zastanowienia piszącego i czytających te słowa. Którego z handlowców, Roberta, czy Pawła świat by nazwał skuteczniejszym? Za każdym z nich stoją liczby, co powinno ułatwić ocenę efektywności ich obu. Istnieje jednak opinia całkiem możliwe odosobniona, że ocena w tym przypadku odbywa się poza liczbami i ich nie wymaga. Opinia jak brzytwa, bo zarazem prosta i ostra, wg której tak naprawdę handlowcem jest z nich tylko jeden. 

 

Sprzedaż trwała dalej, bo Sprzedaż i Kupno wciąż są razem, więc trwało handlowanie zarówno w firmie Roberta, jak i Pawła. W międzyczasie odnowiono hasła przewodnie w działach handlowych w obu firmach, nie zmieniając treści, a jedynie zamieniając je na modne neony. Z upływem tygodni i miesięcy, w wolnych chwilach obaj koledzy z podstawówki zaczynali myśleć o kolejnych wakacjach, a mimo że pracowali i mieszkali w innych miejscowościach, tego dnia pomyśleli dokładnie o tym samym, choć zarazem nie o tym samym: "muszę powtórzyć urlop dokładnie w tym miejscu, co ostatnio". Słowo "muszę" miało u każdego z nich jednak inne zabarwienie, a ponieważ za oknem zrobiło się szaro, co wskazywało na zaawansowane już popołudnie, czas było zbierać się do domu. W pustoszejących pod wieczór działach handlowych obu firm, w prawie do końca ściszonych radiach na parapecie wybrzmiewał Scorpions "Wind of change".

tajemnica krzyżówki

 

Homonimy wyodrębniają ze słowa zupełnie odmienne znaczenie, zastosowanie i historię. Słowo zyskuje wieloraką możliwość rozważania i to jest tajemnica oraz fenomen wspomnianych homonimów. Bez krzyżowania palców nad klawiaturą, zatem całkiem poważnie piszę kilka słów o słowie. Wyjątkowym słowie.

tajemnica krzyżówki

Słowo "krzyżówka" kryje w sobie tajemnicę. Krzyżując gatunki roślin otrzymamy nową odmianę, jak choćby porzeczkoagrest, w którym została część cech zarówno porzeczki, jak i agrestu, nie zapominając o cechach trzecich, charakterystycznych tylko dla nowego gatunku. Nowa odmiana, jako skrzyżowanie różnych gatunków daje inne owoce, ale ma też nowe, własne cechy. Wspomniany porzeczkoagrest nie ma już kolców, jak jego "tata" agrest. Podobnie jest z krzyżowaniem się ludzi o różnym pochodzeniu z innych stron świata, odmiennych stref oraz warunków klimatycznych. Dziecko przejmuje część cech obojga rodziców, nie zapominając o swoistych tylko dla siebie cechach trzecich.  

Krzyżówka to też skrzyżowanie dróg, na którym możemy lub raczej musimy wybrać dokąd dalej zmierzamy i czy dalej prosto, czy zjechać w inną drogę, a może coś innego jeszcze. Z całą pewnością skrzyżowanie wymusza w jego użytkowniku zastanowienie się „co dalej zrobię?”. Krzyżówka to też rodzaj znanej wszystkim rozrywki umysłowej, szarady, w której wpisuje się odgadnięte wyrazy krzyżując "pionowo" z "poziomo", prowadząc i przybliżając tym do rozwiązania zwanego potocznie hasłem. Krzyżować można miecze na polu bitwy w walce przeciwnych sił, mniej licznych lub bardziej, nawet potężnych armii. W walce o teren, o sprawiedliwość, o zasady, o "kobietę" (przyszłą Królową?), o "ego", czy może nawet o "focha". Krzyżowanie mieczy może zakończyć się zwycięstwem jednej ze stron, ale przecież niekoniecznie. Bynajmniej.  

Krzyżówka, oprócz tego czym jest ma w sobie coś jeszcze, o czym być może nie myślimy. Podobnie jak każdy ma swoje tajemnice również ona ją w sobie zawarła. Ową tajemnicą jest zdolność powiązania i pogodzenia ze sobą pozornie sprzecznych cech i wartości. Krzyżówka, to jednoczesny wybór i jego brak, o czym przekonujemy się rozwiązując szarady pozornie sami, a tak naprawdę dokładnie wg planu jej twórcy. Jednoczesny wybór i jego brak odczujemy również na skrzyżowaniu dróg, bo czy możemy pojechać np. w górę, albo w dół. Być może są i takie rozwiązania, ale czy pojedziemy np. ruchem szachowego skoczka? Możemy natomiast próbować "oszukać system" i zawrócić na skrzyżowaniu lub kręcić się w kółko na rondzie przez cały dzień, niczym bohaterowie filmu serii „W krzywym zwierciadle”. Krzyżówka to jednoczesny odpoczynek i praca, co potwierdzimy rozwiązując trudne, angażujące umysł (praca umysłu) i zaawansowane szarady (w tym moje ulubione "Jolki") podczas urlopu (wypoczynku). Podobnie w krzyżowaniu gatunków roślin i zwierząt w przyrodzie możemy doszukać się mieszania/ krzyżowania celu jednocześnie zamierzonego i niezamierzonego, czyli tego dokonanego "specjalnie" i tego stającego się "niecelowo", samoistnie, za sprawą nazwę to w skrócie "Matki natury". Tzw. „krzyżowanie mieczy” na polu bitwy też ma zdolność łączenia sprzeczności i jak wiemy można jednocześnie zwyciężyć i przegrać. Nawet teoretycznie zwycięskie starcie bitewne może okazać się zwycięstwem "pyrrusowym", w którym straty przewyższają swoją wielkością i sensem zysk.   

Krzyżówka w każdym swoim znaczeniu ma tajemnicę, którą jest powiązanie i pogodzenie ze sobą pozornie sprzecznych cech i wartości. Oprócz tego jednak, a może przede wszystkim pokazuje, że owo pogodzenie jest możliwe i choć nie jest to wymóg możemy o tej możliwości pamiętać kosztując porzeczkoagrest, obracając się wśród ludzi różnych kultur, rozwiązując trudniejsze lub mniej zaawansowane szarady oraz "krzyżując miecze" z oponentem, również przy stole negocjacyjnym z "poker face" na twarzy.



"niespodziewanie"

Tego roku przyszła moda na pomarańczowy. Wszystko w tym kolorze było pożądane. Z ubioru szczególnie kapelusze, szale i buty, ale też te zakryte dla ogółu, czyli mniej eksponowane części garderoby chciano mieć na sobie właśnie w kolorze pomarańczowym. Owoce pomarańczy, mimo że w umiarkowany sposób do tej pory lubiane przez Klientów teraz były kupowane dużo częściej, przez niektórych do jedzenia, ale przez część z nich na ozdobę do domów i miejsc pracy. Znikały "na pniu" też omijane do tej pory pomarańczowe piłki do koszykówki co cieszyło rodziców dzieci, które do sportu podchodziły „jak do jeża”. Można powiedzieć, że pomarańczowe szaleństwo nastało w tym sezonie w mieście z czego cieszył się Handlarz pomarańczowy w sklepie pomarańczowym, bo znikało wszystko z półek. A spadła ta sytuacja "niespodziewanie" jakby z zewnątrz, więc zacierał ręce Handlarz pomarańczowy, a właściwie to czasu nie miał na zacieranie rąk z powodu dużej ilości zamówień internetowych oraz tsunami Klientów przychodzących do sklepu osobiście. Po kilku miesiącach na parkingu pod sklepem pojawiło się luksusowe lamborghini, potem kolejne, a oba malowane na zamówienie nie inaczej jak na pomarańczowo.

 

Odmiennie było w sklepie czerwonym naprzeciwko przez drogę, w którym ubywało Klientów z dnia na dzień dość gwałtownie mimo wprowadzanych wymyślnych promocji, które przypominały uciekanie po pływających krach. Nawet czerwone róże cięte bez wątpienia najpiękniejsze w całym mieście właśnie w tym sklepie, które do tej pory schodziły do godziny 10.00 do ostatniej sztuki teraz usychały i więdły w wiadrach. Pluszowy świstak na fotokomórkę sygnalizujący wejście do sklepu czerwonego dawał sygnał już tylko dwa razy, na otwarcie oraz zamknięcie sklepu przez przygarbionego smutkiem Handlarza czerwonego. A spadła ta sytuacja "niespodziewanie" jakby z zewnątrz i po kilku tygodniach na sklepie czerwonym zawisła tabliczka NIECZYNNE DO ODWOŁANIA, a parking pod sklepem podnajęto pod foodtrucki dla Klientów, którzy zgłodnieli na zakupach w Galerii Pomarańczowej naprzeciwko przez drogę (tak, były sklep pomarańczowy stał się w międzyczasie galerią).

 

Pojawił się w okolicy Handlarz obwoźny z walizką podróżną na kółkach. Na pozór nic ta sytuacja nie zmieniła, a i nie spodziewał się nikt niczego po tym incydencie, bo powodu nie było, gdyż Handlarz obwoźny nie handlował niczym konkurencyjnym do asortymentu lokalnych sklepów. Jak się miało okazać była to tylko teoria i w praktyce miało się zmienić wszystko. Gdy Handlarz obwoźny wszedł w tłum spacerowiczów otworzył walizkę i wyciągnął gustowne, wysokiej jakości okulary z żółtymi szkłami, których kształt i wykonanie przyciągały oko stając się w ciągu sekund obiektem pożądania. Pasowały do każdego, bo i osoby starszej, ale i tej młodej, najczęściej „odciętej” od świata słuchawkami na uszach. Znalazł Handlarz obwoźny pierwszego Klienta w minutę za pomocą "gratisu", po czym poszło samo jak wirus i przybywało Klientów już za cenę bez rabatu, by w kilka godzin wyczyścić zawartość walizek podróżnych, które Handlarz obwoźny jedna po drugiej wyciągał z bagażnika dostawczaka przy parkingu. A spadła ta sytuacja na rynek lokalnego handlu "niespodziewanie" jakby z zewnątrz.

 

W ciągu kolejnych dni większość mieszkańców w modnych okularach na nosie prosiła Handlarza czerwonego o wznowienie działalności. Na nowe otwarcie sklepu czerwonego nie trzeba było długo czekać, a i promocji rabatowej nie musiał Handlarz czerwony wprowadzać, gdyż bez tego tłum ludzi udawał się na zakupy mijając pachnące jedzeniem foodtrucki na parkingu. Szli tam po modne w tym sezonie pomarańczowe produkty. W niedługim czasie owoce pomarańczy przestały się cieszyć powodzeniem, by oddać miejsce zainteresowania Klientów czerwonym jabłkom. Przyszła też moda na pomarańczowe róże cięte, w istocie oczywiście te same co do tej pory czerwone, jak zawsze najpiękniejsze w całym mieście właśnie w sklepie czerwonym. A spadła ta sytuacja "niespodziewanie" jakby z zewnątrz, więc zacierał ręce Handlarz czerwony, a właściwie to czasu nie miał na zacieranie rąk z powodu dużej ilości zamówień internetowych oraz tsunami Klientów przychodzących do sklepu osobiście. Po kilku miesiącach na parkingu pod sklepem czerwonym pojawiło się luksusowe lamborghini, potem kolejne, a oba malowane na zamówienie, jednak ich koloru narrator nie potrafił określić z powodu pewnych okularów na nosie. Objawiła się przy tym pewna zależność, a może nawet prawda, że Sprzedaż jest nie tylko wiecznie zielona, ale i kolorowa. Być może tylko wydaje nam się, że wszystkie jej barwy poznaliśmy. A spadła ta sytuacja "niespodziewanie" jakby z zewnątrz. Bo przecież niespodziewanie, prawda?


reklamowa przerwa

 

Jedna z najdłuższych nazw miejscowości na świecie ma 58 liter i należy do miasta w północno-zachodniej Walii. Jest to Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch, co tłumacząc na język polski znaczy Kościół Świętej Marii nad stawem wśród białych leszczyn niedaleko wodnego wiru pod Czerwoną pieczarą przy kościele św. Tysilia. Najkrótsza nazwa natomiast (a jest ich więcej), to wioska Y, miejscowość i gmina we Francji leżąca w regionie Pikardia w departamencie Somma. Ale dlaczego o tym?

W okresie przedświątecznym, choć nie tylko, w telewizji/ internecie pojawiają się inspirujące, idące „w minuty” niemalże filmowe produkcje reklamowe z historią rozkwitającą w przekaz zwaną dzisiaj storytellingiem. Produkcje te są mocne, chwytliwe, a nawet (zwłaszcza przy pierwszym obejrzeniu) powodują symboliczne sięgnięcie po chusteczkę. Taką mają rolę, nikt im jej bynajmniej nie odbiera i ujmuje znaczenia, bo mają „złapać i nie puścić”, a najlepiej, to złapać, wycisnąć i nie puścić. A nie puścić po to, by znów wycisnąć. Reklamową twórczość zawdzięczamy producentom i ich markom. Jakość produkcji, wykonanie i pomysł natomiast wynajmowanym agencjom, sztabowi specjalistów i pomysłodawców. I sztuką wielką i talentem jest zrobić taką reklamę chwytającą za serce. Istnieje natomiast jeszcze większa sztuka, zwana przed laty "majstersztykiem", aby uzyskać podobny efekt reklamowy co przy długim wideo w czasie dużo krótszym niż wspomniane kilka minut, a dokładniej to w czasie możliwie najkrótszym. To ma znaczenie kolosalne nie tylko ze względu na budżet reklamowy, koszty emisji w TV, w której każda sekunda jest bardzo wysoko wyceniana. Ma to znaczenie także dlatego, że Odbiorcy przekazu/ Konsumenci/ Klienci dysponują ograniczoną ilością czasu na oglądanie/ słuchanie przekazu, w tym reklam do nich kierowanych, a długość spotów skutkuje jak wiemy długością bloków reklamowych podczas nadawania programów. Koniec końców, nie o to chodzi przecież, by podprogowo sugerować Odbiorcy, by wyszedł podczas przerwy reklamowej zrobić kawę. Reklamodawca płaci za dotarcie. I tą myślą kieruję uwagę Czytających te słowa na możliwość dotarcia przez prostotę. Taka możliwość istnieje.

dotarcie przez prostotę

Krótki przekaz dotrze do tych co mają czasu w nadmiarze, jak i do pozostałych. A wydaje się, że sensem istnienia reklamy, samego powołania jej do życia umysłem i czynem jest Odbiorca, a ściślej - jej odbiór przez Odbiorcę. Aktualne jest powiedzenie "mniej znaczy więcej", jak i jego rodzeństwo "małe jest piękne" i "im mniej, tym lepiej". Puka do drzwi również ich przyszywany brat "w prostocie siła". A o sile prostoty dowiemy się, gdy rozłożymy na nuty refren piosenki Roksany Węgiel, która wygrała przed laty Eurowizję dziecięcą. Ów refren to kilka dźwięków umieszczonych między pionowymi kreskami oddzielającymi takty, umiejętnie rozstrzelonych "góra/ dół", czyli z wykorzystaniem skoków po oktawach. Kto nie wierzy, niech wykorzysta kartkę z pięciolinią. Przechodząc w branżę kulinarną znajdziemy na świecie wiele restauracji wykwintnych z bardzo „drogim menu”, które to menu składa się z prostych, by nie powiedzieć najprostszych składników.

Według Św. Augustyna, cała nauka Kościoła i sedno wiary zamyka w skrócie w jednym zdaniu: "Kochaj i rób co chcesz". Sam Jezus to potwierdza w rozmowie z biorącym Go "pod szpic" Faryzeuszem, że na dwóch przykazaniach (miłość Boga i bliźniego) opiera się całe prawo i prorocy. To jest tak proste, jak mocne oraz tak mocne, jak proste. Komiks także może mieć kilkaset stron, a może też zmieścić się na kartce papieru 3x4cm, o czym zaświadczy każdy amator gum do żucia "Donald" z ubiegłego stulecia, a przy okazji kolekcjoner niezapomnianych dla niektórych "historyjek" z sepleniącym bohaterem. To oczywiste, że mniejszą ilość przygód zmieścimy na małej kartce, niż stu całych stronach komiksu. To oczywiste. Jednak przesłanie komiksu, humor i morał, czyli "serce", albo "tchnienie" - te mogą się na małym kawałku papieru znaleźć jak najbardziej. A to "tchnienie" jest tym, co będzie mówiło do Odbiorcy, przebijało się w jego wnętrzu, myślach, nawet po odłożeniu komiksu. Podobnie można rozmawiać z oponentem kilkadziesiąt minut, całym potokiem rozsądnych argumentów, bezskutecznie spierając się z niemądrymi odpowiedziami rozmówcy. Można też z minimalną ilością słów, za to z wyważoną, kulturalną ripostą, przy wysokim poziomie kultury rozmowy, w kilku słowach uciąć nieuczciwą argumentację. Znów podobnie - można wygłosić homilię składającą się z pięciu zdań, uzyskując efekt skuteczniejszy, niż przy półgodzinnej mowie, a dla przełamania tonu i dla "półżartu" wtrącę, że na konia można mówić 12-literowo "wierzchowiec", a można też określić go 2-literowo, jako QŃ (to wspomniany "półżart").  

potencjał prostoty

Ponieważ nie da się wykluczyć, że nie wszystko, co proste i genialne, zostało do tej pory odkryte, mimo (albo dlatego) że jest proste i genialne, jest w twórczości nadzieja. Samo tworzenie jednak oraz wspieranie talentów jest tym, za co są odpowiedzialni wszyscy jego odbiorcy, czyli również piszący i czytający te słowa. W roku 1971 pierwszy odcinek serii "La Linea Balum Balum" zakończył dywagacje na temat tego, że doskonałe i genialne jest poza "powszechnym" zasięgiem. Osvaldo Cavandoli, Franco Godi i Carlo Bonomi oraz na pozór prosty pomysł. Pomysł z kategorii tych, których część do dzisiaj czeka na przypisane im "eureka!". A w tworzeniu i jego owocach jest fascynujące to, że wszystko co człowiek do tej pory osiągnął na płótnie malarskim, na kliszy filmowej, na pięciolinii i w innych obszarach realizacji ludzkiej pasji nie ma granicy i raczej jej nie będzie miało. Paradoksem talentu i pójścia jego drogą jest to, że oprócz zaangażowania nic nie musi kosztować, a jest bezcenny. Zawsze będzie tak, że przyjdzie ktoś i zagra tę samą melodię na szklankach z różną ilością wody lepiej, niż ktoś inny na profesjonalnym fortepianie. A tworzenie "nie musi" mieć wielu rzeczy, w zasadzie niczego "nie musi" mieć, poza lepiącym ów "garnek". Tworzenie jedyne co "musi", to mieć swojego Twórcę, zgodnie zresztą z przyjętym powiedzeniem "mało sprzętu, dużo talentu" i jego mutacjami. Prawdą jest też, że podstawowe, proste i niepozorne przez to narzędzia często w swojej „niepozorności” i "prostocie" kryją tajemnicę. Są w stanie wydobyć np. z „twardego jak kamień" (oczywiście, bo to kamień) marmuru ponad 5-metrowego biblijnego Dawida. Jedynym warunkiem jest, by używający tych "niepozornych" narzędzi był Michałem Aniołem. Michał Anioł miał tylko (aż?) dłuto, a ja o nim wspominam po 500 latach i patrząc na posąg Dawida stwierdzam, że talent dosłownie i w przenośni jest „nagi”. Proszę dać mi najlepszy program graficzny świata, a nie uczynię tego, co Wiktor Zinn kruchym kawałkiem węgla. Tak właśnie, talent jest „nagi”. A ponieważ nie da się wykluczyć, że nie wszystko, co proste i genialne, zostało do tej pory odkryte, mimo (albo dlatego) że jest proste i genialne, jest w twórczości nadzieja. Samo tworzenie jednak oraz wspieranie talentów jest tym, za co są odpowiedzialni wszyscy jego odbiorcy, czyli również piszący i czytający te słowa.

wyższy poziom reklamy

Reklama może wejść na wyższe poziomy. Na to zasługuje z niepisanej definicji poprzez sprzężenie z potencjałem jej twórcy – Człowieka, ale zasługuje na to również Człowiek po „drugiej stronie”, więc odbiorca reklamy. Dlatego w niewinnej naiwności i pomimo wszystko uważam, że gdyby reklama osiągnęła swój potencjał nie ucinałaby (bez)cennej dla branży uwagi Odbiorcy podczas przerwy w nadawanym programie/ audycji. Byłoby dokładnie odwrotnie dzięki rozbudzonej ciekawości i oczekiwaniu widza/ słuchacza, którego to przekaz reklamowy w treści/ formie/ stylu zaskoczył/ rozbawił/ wzruszył/ ujął/ zachwycił wczoraj inaczej, niż przedwczoraj, ale jeszcze nie tak, jak zrobi to dzisiaj. Zrobi?

Czekam na krótką reklamę, która zapadnie w pamięć. Która złapie, wyciśnie i nie puści, by znów wycisnąć. Czekam na wzór prostoty, siły i mocy działania, której świadectwem nie będzie wysoki budżet, aktor, czy bohater celebryta. Świadectwem skuteczności będzie to, iż wspominać ją będę po latach. Tak prostą, jak mocną oraz tak mocną, jak prostą. Reklamę, której "tchnienie", czyli coś co będzie mówiło wewnątrz, przebijało i kotłowało się będzie w myślach długo po jej obejrzeniu, boksując się z myślami Odbiorcy wystawionymi przez niego do walki na ringu rozmyślań. A "tchnienie" jest sprytne, bo „kupuje” czas antenowy poza grafikiem, bez bukowania miejsc i słonej zapłaty. A tytuł tekstu, do którego właśnie końca docierasz cierpliwy Czytelniku to "reklamowa przerwa", a bynajmniej mam na myśli reklamowy "blok", czy przerwę w audycji lub nadawanym programie. Przerwa dlatego, że od dłuższego czasu przerwa nastała i reklamy w kategorii i lidze „majstersztyku" nie widać. Wciąż przerwa, a czekam na reklamę "strzał w serce", zrobioną „sercem i umysłem”, a nie „pieniądzem” wyłącznie. Wymagającą od twórcy wybrania drogi trudniejszej od tej łatwiejszej. Czekam, bo taka reklama jest możliwa, gdyż istnieją wartościowe cechy ludzkie jak pomysłowość, rozum, a przede wszystkim talent, które człowiek otrzymuje za darmo.

ku chwale efektywności

Miałem przed laty wielokrotną możliwość i przyjemność toczyć na tokarce. Potwierdzam jako naoczny świadek i użytkownik tego urządzenia, że niezbędne w procesie toczenia jest tzw. chłodziwo, czyli płyn chłodzący tokarski nóż. Bo teoretycznie, to bolid F1 jeździ szybciej od ciągnika. Spróbować jednak zaorać nim pole będzie wyzwaniem. Możemy sprawdzić też jak często są wymieniane części w obu wymienionych przypadkach, a zawężając przykład do samych bolidów najprawdopodobniej inny wynik "wykręci" zawodnik F1 z pełną obsługą niż ten, który koła będzie zmieniał osobiście. To jest może niedoskonała, ale wystarczająco dobra analogia do lansowanej idei "work-life balance", gdyż "balance" u każdej osoby znaczy coś innego, albo ma inną "wagę" podyktowaną wieloma zmiennymi. Inną prędkością biegnie też zawodnik w biegu na 100 m, a inną w dystansie maratonu wraz z jego iron-mutacjami. Przykładów można znaleźć więcej. 

„zakładka”, czyli świadomość drugiej nogi

Na skróty, czy naokoło? Windą, czy schodami? Lepiej otrzymać darmo, czy na to zapracować? Co lepiej będzie docenione i szanowane? Podobne pytania można postawić w wielu aspektach życia, by uzyskać odpowiedzi różne, bo zależą od sytuacji. Właściwie odpowiedź zawsze może brzmieć tak samo. Zależy. Schodami dłużej, ale zdrowiej. Ciężko natomiast bez windy, gdy dźwigamy wózek z dzieckiem na siódme piętro. Przemiana z poczwarki w motyla musi nastąpić o sile własnych jego mięśni, jednak u ssaków nowonarodzony jest w 100% zdany na matkę. Istnieją sytuacje w życiu człowieka, w których samemu bardzo ciężko, a wręcz niemożliwie ciężko.  

Dużo nauki wyciągnąć można bawiąc się z dziećmi klockami. Najsolidniejsza i najtrwalsza budowla z klocków powstanie, gdy układać mur będziemy "na zakładkę", więc kładąc klocki naprzemianlegle, aby nachodziły na siebie w taki sposób, by łączenia klocków nie tworzyły długich linii zwiastujących możliwość runięcia misternej budowli pod wpływem fizyki, które nazwę siłami natury. Zwrot "na zakładkę" jest czymś na kształt synonimu naprzemienności i nieodłączności jak noc i dzień, jak trudno i łatwo, jak ból i przyjemność, jak skupienie i rozluźnienie, jak wzburzenie i uspokojenie, jak wysiłek i odpoczynek. Podobnie nie bez przyczyny wygląda chód zwierząt, w tym ludzi. Na przenoszeniu ciężaru ciała z jednej strony na drugą, powtarzalnie z każdym krokiem. Po równo na każdą stronę. Na tym polega stabilność chodu i stabilizacja postawy ciała u zwierząt, co nazwę roboczo świadomością drugiej nogi.  

Przeniesienie ciężaru z jednej strony na drugą uczy nas tego, że wymaganie od siebie nieustannie podnoszenia wydajności i stałego poprawiania wyników nie bacząc na "drugą nogę" czyli odpoczynek, wytchnienie i świadome zwolnienie tempa kłóci się z zasadami stabilnego chodu. Każdy kto tego nie wie, nie pamięta, albo nie chce świadomie na to zwracać uwagi musi spodziewać się podczas swojego marszu potknięcia, albo dotkliwego w skutkach upadku. Powinien o tym myśleć planujący drogę kariery składającą się głównie (lub w większości) z pracy na najwyższych obrotach dopalonych "nitro" dla efektu i wyższych, coraz to lepszych i lepszych wyników oraz statystyk. Czyż nie jest prawdą, że niektórzy są skłonni powiedzieć do maratończyka, gdy ten dobiega do mety, by obrócił się na pięcie o 180 stopni i biegł z powrotem równie szybko? Czyż nie są niektórzy skłonni powiedzieć mistrzowi rajdowemu jadącemu na granicy przyczepności do drogi, by wykręcił wynik 20% lepszy? Proponuję spróbować wycisnąć owoc z soków do cna i założyć, że ma być soku więcej o 30%. Cisnąć więc wyciśnięte już ze wszystkiego na miazgę wytłoczyny po to, by znów założyć przyrost ilości soku o kolejne X%. Z jednego jabłka załóżmy w tabelce excela 50 litrów soku, albo co tam, niech owoc będzie bardziej efektywny i skuteczny dając 60 litrów. Ku chwale efektywności.

30 minut Jamiego Oliviera

O tym jak ważna jest tzw. efektywność usłyszymy w niejednym miejscu. Jest natomiast jedno "ale", chyba ważne, z którego zetrę być może nieco kurzu. Dobrze jest mieć świadomość, że dania Jamiego Oliviera z słynnego cyklu "30 minut Jamiego" to nie wyłącznie "najbardziej efektywne" dla oka obserwatora/ widza "30 minut" przyrządzania potrawy, a godziny niezaprzeczalnie niezbędnych zakupów, przygotowań i szeregu innych, koniecznych, teoretycznie "nieefektywnych" czynności sztabu ludzi w niewidocznej dla kadru kamery "fabryce". Bez tych "nieefektywnych" czynności w tle tytułowe i chwytliwe "30 minut" nie miałoby miejsca.

Można i dziki las ocenić i posądzić o skromną efektywność, bo grzyby wydaje tylko na jesieni zostawiając odłogiem resztę pór roku jako "nieefektywne" w produkcji dla grzybiarzy. Czemuż jest jeszcze dziki? Zróbmy go efektywniejszym. Wspomnę sokoła wędrownego, który rozwija najbardziej efektywną dla siebie prędkość ok. 350-380 km/h (niesamowite!) nie stale, a w locie nurkowym. Czemuż nie częściej? Być może dlatego, że wspaniała i mądra przyroda planuje długoterminowe (współ)istnienie z uniknięciem/ wykluczeniem (samo)zagłady. A ponieważ uważam, że pasują tematycznie bo cel jest ważny nie tylko dzisiaj umieszczam w tym miejscu kilka amatorskich wersów.  

Król „Już” miłościwie (dziś) panujący w swojej wyprostowanej postawie niczym przystojny tancerz z wzorową i wzorcową zarazem „ramą” nie zdaje sobie sprawy, że jest Królem tylko „już” i że jutro atrybutów władcy nie będzie dzierżył on, a „Już 2”, by pojutrze ustąpić miejsca następującemu po nim „Już 3”. Gdyby Król "Już" obejrzał się jeden dzień za siebie zobaczyłby, że wczoraj nie było go na tronie, a jutro… nieważne Jednodniowy Bohaterze, uspokajam Cię. Liczy się wyłącznie "już". W lodówce i tabelce excela. Wszyscy hołdujący Królowi „Już” należymy do religii jednego dnia. Ave "Już"! 

|Ave "Już"| © Janusz Zacharewicz 

A można biec szybko idąc na rekord życiowy i nic w tym zdrożnego. Chwała wręcz za ambicję i cel. Ale dobrze robić to stabilnie, miarowo, rozsądnie i z pokorą, zgodnie też z biologią, chemią i fizyką przenosząc ciężar z jednej strony na drugą. Ciężar ciała, ducha oraz umysłu. Po to, by intensywnie pracując zadbać o równie sowity odpoczynek, sprawiedliwie rozdzielając czas i wysiłek na każdą stronę. Na pracę i "nie-pracę". By pracując ciężko dobrze i adekwatnie wypoczywać. Niezwykle też ważne jest, by w pędzie do celu zachować smak, umiar i sens. Zawsze też na ów sens patrzeć. Bo jaki sens działać, gdy sens działania zgubimy. Można bowiem rzeźbić ciało ciężką pracą fizyczną drwala, dorabiając się figury atlety niejako "przy okazji". Pracując. Można przyspieszyć proces spędzając wielogodzinne treningi na siłowni. Można też iść na skróty stosując sterydy, aż wreszcie też można na granicy śmieszności wszczepić silikony pod 8-paki na brzuchu i imitacje mięśni klatki piersiowej, by udawać kulturystę nie mając siły, by wejść na drugie piętro. Jaki jest sens działać, gdy sens działania zgubimy. Sztuczny miód to miód sztuczny, nawet jeśli przykleimy nalepkę "naturalny".

Na skróty, czy naokoło? Windą, czy schodami? Wiele lekcji życiowych użyczyć nam może prosta zabawa klockami jak również zwyczajny spacer. Stabilny chód polegający na miarowym przeniesieniu ciężaru ciała z jednej strony na drugą. Wiele też uczy pokora. Do ciała i własnych ograniczeń. A kto z nas nie słyszał "kochaj bliźniego jak siebie samego"? Tak. Siebie kochać znaczy po pracy odpocząć. Poniżej kilka wersów (równie amatorskich co powyżej). O czasie, którego to potrzebuje człowiek, ale i sama efektywność. 

Wybrałem się na grzyby, wyprawą trochę nieplanowaną, choć była ona w planie "wyśnionym", w czasie bliżej nieokreślonym. Ile czasu zleciało tam, nie wiem, zegarek (nie)chcący został w domu, a i bez niego z jakiejś przyczyny, godziny trwały dokładnie godziny. Minuty minutami zostały, choć bardzo inaczej się chciało, jedynie w zapachu runa leśnego, "dużo" mi się z "mało" zmieszało. Po powrocie napotkałem wskaźniki i sugestie zwiększenia skuteczności i efektywności. Nie ta ilość grzybów w stosunku do czasu, plus ten czas, na odległość z domu do lasu. Zakładając zegarek na rękę, nie myślałem, o grzybów ilości, podobno zbyt małej, o zużyciu butów i stracie czasu. Idąc na grzyby, chciałem do lasu.

|moja wyprawa| © Janusz Zacharewicz 

Biorąc pokorną lekcję z prostych i wydawałoby się dostępnych czynności jak zabawa i spacer pozwólmy temu wybrzmieć, iż proste jest nie bez przyczyny proste, a po to, by było łatwe i przystępne od "już" i dla ogółu. Po to, by w ciężkiej pracy oraz parciu ku wynikom i lepszym statystykom nie zapomnieć o drugiej nodze. O "nie-pracy", o życiu "na zakładkę" i o nie rozrywaniu pracy od systematycznego i świadomego odpoczynku. Dla zdrowia ciała, zdrowia ducha i umysłu, a przez to dla dobra statystyk i wydajności w perspektywie nadchodzących dni, miesięcy i lat. Ku chwale efektywności.

wrodzona odporność nabyta


Przygotowanie do każdego chyba zawodu, w tym do sprzedaży, jak i podnoszenie poziomu własnych umiejętności, wymaga czasu i podobne jest do odpowiedniego przystosowania się do warunków atmosferycznych. Planując wyjazd w trudne warunki zimowe, w tym te najsurowsze, trzeba zadbać m.in. o odpowiedni ubiór i dietę, wcześniej wszystko przemyśleć, odpowiedzialnie (nie wymazujmy tego słowa ze słownika) zaplanować i zaopatrzyć się we wszystko, co potrzebne, a brakujące. Wziąć pod uwagę nie tylko siebie, a wszystkich, za których jest się podczas wyprawy odpowiedzialnym. Podobnie można doskonalić warsztat handlowy, własne umiejętności sprzedażowe, przez sukcesywnie, systematycznie uzupełniane doświadczenie praktyką innych, zamkniętą w branżowej literaturze, ale chyba przede wszystkim, zapisując w pamięci i odruchach mięśni sytuacje, które przynoszą własne rozmowy i negocjacje z Klientami. Ćwicząc tym samym „handlowy fechtunek”, wypracowując w sobie automatyczne uruchamianie powtarzalnych czasem zachowań. A nie wszystko jest, moim zdaniem na szczęście dla ludzkości, powtarzalne.

nago w igloo

Można urodzić się jako Eskimos i wrastać w trudne warunki klimatyczne od najmłodszych lat, chłonąc w sposób naturalny, niemal bezbolesny i nieangażujący, odporność na nieprzychylną temperaturę, adaptując się do niedogodności związanych z wymagającą silnego organizmu naturą. Mam w tym miejscu przed oczami obrazy małych Eskimosów, bawiących się nago w igloo, z unoszącą się parą wodną z ich śmiejących się ust. Na kim nie robią wrażenia te kadry. Parafrazując w stronę handlową, można od dziecka przyglądać się innym ludziom trudniącym się sprzedażą, być może ojcu, matce, wujkowi prowadzącemu firmę. Można wrastać i wdychać ich handlowe sytuacje, będąc częścią, choćby tłem, ale jednak częścią ich sprzedażowej codzienności, z okresem tłustym, ale również przedłużającym się okresem chudym, ze spadkiem ilości zamówień, zakończonym może nawet plajtą. 

PRAWDZIWY chleb z TEORETYCZNYCH produktów

Dobrze jest podnosić kwalifikacje i na ile finanse i czas pozwalają uczestniczyć w szkoleniach/ warsztatach/ konferencjach, śledząc literaturę branżową, choć ta ostatnia sama w sobie jest wg niektórych "sucha", często oderwana od aktualnej sytuacji rynkowej. Ale można próbować łączyć tę wiedzę z codzienną praktyką swojego specyficznego zawodu. A praktyka jest najważniejsza, bo właśnie ona pozwala zrobić PRAWDZIWY chleb z TEORETYCZNYCH produktów. Poligon codziennej pracy mierzony ilością zdartych butów w drodze do Klienta, to temat wg mnie najważniejszy. Z pewnością nie oderwany od rzeczywistości, bo wpasowany w aktualne "podwórko" sprzedażowe, atmosferę w społeczeństwie, sytuację gospodarczą kraju, całego świata, branży, czy nawet rodzinną samego Handlowca. I własne, codzienne doświadczenia, to alegoryczne powyginane gwoździe i stłuczenia kciuka, które nie idą na marne. Bynajmniej.  

Ciężko nauczyć przyszłego cieślę wbijać gwoździe, póki sam zainteresowany nie weźmie młotka i własnoręcznie zacznie to robić

Metodą prób i błędów, sycząc z bólu przy trafieniu w kciuk, co jest raczej w procesie tej nauki nieuniknione. Po jakimś czasie, być może po skrzywieniu wielu gwoździ, czynność będzie wykonywana prawidłowo. I choć zdarzy się, że gwóźdź się wykrzywi, z czasem tych zdarzeń będzie zdecydowanie mniej, dzięki praktyce. A gwóźdź może częściej, niż myślimy łamie się dlatego, że ma wadę fabryczną (znów alegoria) i na to też trzeba być gotowym. Na niezależne od Handlowca okoliczności, stanowiące ciąg dalszy doświadczenia i praktyki, która trwa i pozwala zespolić z TEORETYCZNYCH produktów PRAWDZIWY, pachnący (dzisiejszą) świeżością chleb. 

wrodzona odporność nabyta

Pisząc o odporności w sprzedaży, ale i nie tylko, bo dotyczy to być może wielu branż, stwierdzenie "wrodzona odporność nabyta" napisałem bez przecinków celowo, gdyż pierwszy wyraz i ostatni wg mnie mają tutaj znaczenie równoważne. Znaczą podobnie i tyle samo.

Nie wiem sam co lepsze, w tym dla jakości obsługi Klienta, dla odpowiedniejszego i bardziej życiowego przygotowania do sprzedaży, do bycia skutecznym handlowcem, odpornym na wahania rynku i buforującym okresy gorsze i lepsze. Czy to, jak ktoś miał umiejętności wrodzone, nabyte "z mlekiem matki", jako przywołany w naszej przenośni Eskimos, czy to jak ktoś musiał o nie zadbać sam, wracając niejednokrotnie z tzw. „podkulonym ogonem” z rozmów, z pustą teczką na zlecenia, doskonaląc jednak fach samodzielnie, polerując na własnym organizmie i poligonie, ostateczny swój kształt i umiejętności miesiącami, latami, a może i dłużej. W czasie obfitości oraz podczas „posuchy”. U kogo bardziej wykształcą się "mięśnie sprzedażowe", u osoby, która otrzymała umiejętności od życia jakby "w pakiecie" wraz z wychowaniem, czy u osoby, która musiała "dom umiejętności" zbudować od pierwszej cegły sama, z wyboru, a może z przymusu.

Podobno „wszystko co dobre, rodzi się w bólach”. Również „podobno”, bardziej dba się o to, co się wypracowało samemu, niż o to "sprezentowane", co nas nic nie kosztowało. Oczywiście nie ma reguły, tak uważam, a wszystko rozstrzyga sam bohater opowieści, czyli indywidualnie - człowiek. Wszystko w jego rękach, zarówno to, co otrzymał wzrastając w swoim środowisku od dziecka, jak i to, co musiał nabyć sam, swoim zaangażowaniem, potknięciem i niedospaniem, poświęcając czas i często własne środki na przysłowiową pastę do butów na spotkanie, które coś przyniesie, albo i nie. W obu tych sytuacjach można zrobić z doświadczenia użytek i skorzystać z dobrodziejstw „nauki na błędach i sukcesach", a można też w każdej z wymienionych sytuacji to doświadczenie zmarnotrawić i puścić mimo uszu. 

droga jest przed nami

Niezależnie od tego, czy jesteśmy handlowcem "Eskimosem", czy też "turystą", planującym eskapadę na określone przenośnią koło podbiegunowe w sprzedaży, droga jest przed nami. Mamy też możliwość pokazania na swoim przykładzie faktów, które się wydarzyły, a dzisiaj przypominają utrwalone mrozem ślady na śniegu, zgodnie ze słusznym stwierdzeniem „po owocach ich poznacie”. Ostry klimat, być może ten "od zawsze", ale i ten "na chwilę”, buduje odporność i przystosowanie do trudnych warunków, a narzędzia i predyspozycje wrodzone lub nabyte oraz doświadczenia, można wykorzystać lub zmarnować. A doświadczenia zbiera się latami i samo to już sprawia, że zbieranie i pielęgnowanie ich jest ważne i cenne, a może nawet niezbędne i bezcenne. Jak krew w organizmie, zarówno "turysty", jak i "Eskimosa".