piec kaflowy

Stoi piec kaflowy jak stał, jakby nie zauważył, że minęło ponad 70 lat, nie myśląc skracać terminu własnej gwarancji, którego nikt na piśmie nie określił. Piec wykonał zdun najlepszy w okolicy, choć on sam tak o sobie nie myślał i nie mówił. W ogóle mniej mówił, niż robił.

 

Był rzemieślnikiem z pasji, po części z potrzeby, ale z całą pewnością z wyobraźni i wrodzonych zdolności manualnych. Praca przynosiła mu spełnienie i "chleb" rodzinie. Choć bywało, że trzeba było przez kilka dni lub tygodni być poza domem i stawiać kolejne piece i kominki oraz wykonywać zgodnie ze sztuką wszystko poboczne i niezbędne, znalazł się zawsze czas na hobby, dla rodziny i na grzyby. Dowodzą tego w milczeniu miniaturowe kościoły z pociętej słomy i zapałek wykonane z misternymi szczegółami precyzją ręki i wg planu zrodzonego w mózgu. Stoją na regale i zachwycają do dzisiaj, choć nie mają śmiałości porównać się do druku 3D. Nikt tego na szczęście nie uczyni. Mimo wielu zamówień nawet w wieku już niemłodym znalazł zdun czas zawsze dla wnuków. Pomagał w milczeniu i z uśmiechem na twarzy w zadaniach z ZPT. Domek dla ptaków powstawał w ciągu kilku chwil w pełnej narzędzi piwnicy pachnącej zimnem i węglem kamiennym. W sezonie na grzyby zdun kroczył wielokrotnie do lasu z wnukami lub z jednym z nich za rękę. Noga za nogą w milczeniu. Kroki składające się w kilometry na pieszo i powielane wielokrotnie pół dnia relacji dziadek-wnuk. Tak. Jeśli "czas to pieniądz", idąc do lasu celebrowało się marnotrawienie wielkich pieniędzy.

 

Zdun nie rozważał co znaczą pojęcia pozyskiwania klienta, rzetelnej jego obsługi, również tej posprzedażowej, czy gwarancyjnej, jednak funkcjonował całym sobą w nich i w świecie sprzedaży opierając się na pracy fachowca i relacji międzyludzkiej w dobrym tego słowa znaczeniu. Innego znaczenia nie brał pod uwagę. Funkcjonował na lokalnym rynku mocno i niewidocznie, tak jak mocno i niewidocznie drzewo zakotwicza się korzeniami w glebie, nie ukazując na zewnątrz tego co pod ziemią. Gdy wprowadzano do słownika pojęcia B2B, lejek sprzedażowy i prospecting, zdun od dawna stawiał piece już na "tamtym świecie". Mam nadzieję stawia je po dziś dzień, bo w tej części zaświatów, w której jest mniej ognia dobry piec się przyda. Piec niezniszczalny, długowieczny, bo takie tylko piece stawiał mój dziadek. Dlatego stoi piec kaflowy jak stał, jakby nie zauważył, że minęło ponad 70 lat, nie myśląc skracać terminu własnej gwarancji, którego nikt na piśmie nie określił. Piec wykonał zdun najlepszy w okolicy, choć on sam tak o sobie nie myślał i nie mówił. W ogóle mniej mówił, niż robił.

Nowa teoria względności

Lustro to było osobliwe, bo z jednej strony skromne i bez ramy w tej swojej surowości wysuwało na pierwszy plan jego pierwotną i pierworodną jednocześnie funkcję, od drugiej natomiast miało ramę wytwórnie wykończoną i złoconą. Obok eksponatu przechadzali się przypadkowi przechodnie, przedmioty i byty niematerialne zatrzymując się na chwilę w cichym zastanowieniu.  

 

Gdy przejrzała się w lustrze BUTELKA WODY, to choć znała swoją niewielką wartość będąc na co dzień częścią zgrzewki na półce w markecie, dostrzegła znaczenie ostatniej butelki wody w plecaku podróżnika na pustyni. Gdy podeszła do lustra ŁZA, dokładnie jak się spodziewała naprzeciwko niej stanęła identyczna, skutkiem czego były teraz dwie, podobne do siebie jak dwie krople wody. Jednak jedna wynikała ze szczęścia, a druga z przeciwległego bieguna rozpaczy. Odbicie w lustrze obserwowała przez chwilę również MINUTA, by ujrzeć swoją siostrę bliźniaczkę, czasowo zajmującą te same 60 sekund na zegarowej tarczy. Jedna z nich należała do primetime w stacji radiowej, druga zdążyła zwykle obrać dwa ziemniaki. 

 

Gdy przejrzał się w lustrze WZORZEC PIĘKNA, stanęły naprzeciwko siebie dwa wzorce. Jeden z nich był naturalny, a drugi nakłuwany co kilka miesięcy toksyną botulinową, zwaną botoksem. Następna do szklanego eksponatu podeszła DRZEMKA, by po chwili zrozumieć, że jedną z nich wciskają co rano w budziku, a druga, mimo że tak samo niewinnie brzmiąca, zabija zmęczonych jazdą kierowców. Do lustra zbliżył się również ubrany we frak EFEKT WOW, na co zareagował po swojemu "WOW!". Stały teraz naprzeciwko siebie dwa, z których jeden reagował po swojemu przed usługą, a drugi po. Nie dało się ukryć, że czytając "WOW" wspak, uzyskiwało się identyczną reakcję "WOW". 

 

Lustro to było osobliwe, bo z jednej strony skromne i bez ramy w tej swojej surowości wysuwało na pierwszy plan jego pierwotną i pierworodną jednocześnie funkcję, od drugiej natomiast miało ramę wytwórnie wykończoną i złoconą. Obok eksponatu przechadzali się przypadkowi przechodnie, przedmioty i byty niematerialne zatrzymując się na chwilę w cichym zastanowieniu.  

 

Gdy do zwierciadła podeszła KONIECZNOŚĆ, przez chwilę stały tam dwie bliźniaczo podobne, jednak pierwsza wymieniała wciąż dobry telefon na wyższy model, a druga podawała zupę dziecku z opuchlizną głodową. Gdy spojrzała w lustro LUDZKA OCENA, dotarło do niej, że nie jest jedynie słuszną wyrocznią. Zastanawiając się nad swym odbiciem zrozumiała, że ono również korzysta z tego, co podpowiadają zmysły. Ona czyniła to po pozorach, jej odbicie po owocach. Gdy przejrzała się w lustrze PRAWDA, mimo że obie wyglądały jak prawdy prawdziwie najprawdziwsze, jedna z nich była naga i "jak oliwa" wypływała na wierzch, drugiej kazano zeznawać pod przysięgą. 

 

Nieśmiało, by nie powiedzieć mało odważnie do eksponatu podeszła ODWAGA. Mimo że oryginał i jej odbicie były łudząco podobne, pierwszą z nich określano upublicznienie zdjęcia w mikro bikini, druga napełniała płuca wyciągającym ludzi z pożaru. Paradoksalnie po dłuższym czasie do lustra zbliżył się PRIORYTET, a czekał na swoją kolej cierpliwie w kolejce, jakby chciał coś tym gestem zamanifestować. Gdy spojrzał w oczy swojemu odbiciu, ujrzał jak się spodziewał najważniejsze w danym momencie zadanie. Podczas gdy przeglądający się miał na celu wynalezienie leku na nowotwór, jego odbicie odzwierciedlało codzienne czynności rodzica. Gdy przy grupce odwiedzających pojawiła się niewidziana wcześniej w kolejce SZTUCZNA INTELIGENCJA, wzbudzając tym szepty i zamieszanie spowodowane pojawieniem się kogoś nieznanego i jednocześnie znanego, bo wyjątkowo intensywnie zajmującego dzisiejszy świat. Podchodząc do eksponatu ujrzała przedmiot, by w ciągu kilku milisekund wyrobić sobie o nim zdanie, przyrównując go do setek tysięcy dzieł sztuki różnych epok i stylów. Nie potrafiąc jednak zgłębić istoty własnego odbicia, pomyślała bez emocji: nauczę się. 

 

Lustro to było osobliwe, bo z jednej strony skromne i bez ramy w tej swojej surowości wysuwało na pierwszy plan jego pierwotną i pierworodną jednocześnie funkcję, od drugiej natomiast miało ramę wytwórnie wykończoną i złoconą. Obok eksponatu przechadzali się przypadkowi przechodnie, przedmioty i byty niematerialne zatrzymując się na chwilę w cichym zastanowieniu.  

 

W międzyczasie wśród zwiedzających pojawił się KOMUNIKAT, by zapatrzyć się dłuższą chwilę. Poprosił stojące tuż za nim ZAANGAŻOWANIE, wyczuwając podskórnie cel wspólnych obserwacji. Choć zwykł wykorzystywać dostępne możliwości, tzw. zasięgi i znajomości do jak najszerszego dotarcia do odbiorcy, jego odbicie wystawiało się na obserwujących w milczeniu. Mimo że przeglądający się w zwierciadle kierował do celowy impuls zaangażowania, odbiorca komunikatu który ujrzał w lustrze był zaangażowany nie mniej. Wypływał z empatii i pierwotnych instynktów ludzkiego współczucia. Kontemplacja przy eksponacie pozwoliła dostrzec wektory działania „OD”, mniej używane od tych „DO”. Z jakiejś przyczyny też dzieła oraz czyny okazały się tymi samymi niezależnie od istnienia informacji o nich oraz wariantu samego przekazu. 

 

Do eksponatu podeszła w tym momencie WARTOŚĆ BEZCENNA, by zrozumieć, że określa jednocześnie diament Koh-i-noor oraz szczerą rozmowę. Kolejne przy kontemplowanym przedmiocie pojawiło się ŻYCZENIE, a spoglądając w odbicie dostrzegło intencję równie jak ono aktywną. Obie wykorzystywały tę samą nadzieję, choć jedna łączyła się z dobrą myślą i błogosławieństwem, druga ze złorzeczeniem i klątwą.

 

Kolejce odwiedzających nie było końca, a ponieważ zbliżał się czas zamknięcia obiektu, lustro przykryto prześcieradłem, stawiając przed eksponatem tabliczkę z napisem KOLEJNE ZWIEDZANIE JUTRO. Reakcje i zadumę przechodniów na odbicie w lustrze obserwował opisujący te wydarzenia, by nazwać całość zjawiskiem "Nowej teorii względności". Wśród odwiedzających obserwator widział prawdopodobnie niektórych z czytających te słowa. Nie jest natomiast tego pewny, podobnie jak wielu innych rzeczy, w tym znaczenia tego, co tutaj napisał. Wszystko w przekazie i odbiorze okazało się względne również dla niego, odkąd spojrzał w osobliwe lustro. 

 

Lustro to było osobliwe […].