spoza trendu i nurtu

Nie będę ukrywał, że proponowane przeze mnie tematy mogą czasem prosić się o młodzieżowe "kto pytał". Nie muszą mieć ogólnie pojmowanej wartości, jednak z jakiegoś powodu zrodziły się w mojej głowie. Tak postrzegam spisywane, często nieplanowane myśli i tym bardziej doceniam poświęconą im uwagę. Istnieją sprawy, które warto zacząć, a niektóre czasem warto kontynuować. Podobnie traktuję skromny blog, który prowadzę, a czy jest tego wart, zostawiam subiektywnej ocenie. Parafrazując słowa piosenki, którą usłyszałem po raz pierwszy 40 lat temu na seansie Akademii Pana Kleksa [Witajcie w naszej bajce/ Krzysztof Gradowski/ Andrzej Kostrzyński/ 1983], tym którzy chcą poświęcić chwilę własnego życia na lekturę treści spoza trendu i nurtu, choć z jakiegoś powodu powstałych mówię - witajcie w mojej bajce. 

marzyć i dążyć

Nie odkryję niczego pokroju perpetuum mobile, choć może uda się odkryć coś, co przykryto latami przyzwyczajeń i codziennych praktyk. Praktyki są dobre lub te drugie, co okazuje się z reguły po czasie, a mimo wspomnianego przykurzenia i przykrycia oraz odwracania uwagi od tego, co ważne jestem pewien, że nie tylko ja nie zapomniałem o pewnej prawdzie. Prawda, jak to ona, jest z reguły nienachalna i choć jednocześnie nieczęsto praktykowana, rzadko się dezaktualizuje. Co, jeśli wbrew powszechnemu odbiorowi Sprzedaż nie jest faktem podpisania zlecenia, czy umowy zakupu wycieczki wakacyjnej, auta, ... (czytający te słowa wypełni wg uznania)? Co, jeśli Sprzedaż jest procesem rozpoczętym długo przed i zakończonym długo po zawartej transakcji, a ta ostatnia ma się do procesu Sprzedaży, jak ugryzienie kanapki do procesu trawienia? Zadaję te pytania nie oczekując odpowiedzi, choć ją znam. Wydaje się, że patrzenie długofalowe dopuszcza do głosu chęć pielęgnowania tego, co dobre i eliminuje w naturalny sposób chęć oszustwa, świadomej sprzedaży bubla, czy towaru niezgodnego z umową. W świecie idealnym, niestety. Mając świadomość, że Sprzedaż poradzi sobie bez mojego o nią dbania oraz że świat, w którym żyjemy nie jest idealny, myślę że pewne oczywistości, a czasem truizmy wymagają przypomnienia. Jak śpiewa w przypisanym sobie stylu Mieczysław Szcześniak "ideałów nie ma, wiem, pogodziłem się z tym [...]", jednak marzyć i dążyć wciąż można.

"w kółko"

Zwrot „w kółko” nadaje pejoratywne znaczenie powiedzeniom takim jak „chodzić w kółko”, robić „w kółko jedno i to samo”, z mutacją „w koło Macieju” itp., itd. Spróbuję to odczarować, gdyż „chodzenie w kółko" nie tyle może mieć, co ma wydźwięk pozytywny. Wskazówki zegara powtarzają "w kółko" te same godziny w sposób przewidywalny, miarowo wyznaczając czas poszczególnym czynnościom, w tym wypieku pieczywa, przyjazdu tramwaju, powrotu z pracy, czy terminu wizyty lekarskiej. To dobrze. Dzięki temu układanka dnia ma schemat, bez którego dużo łatwiej o chaos. Pory roku, miesiące i lata powtarzają się "w kółko" dając zgrubny plan działania matce naturze. To dobrze. Bociany odlatują i przylatują "w kółko", serce uderza bezwiednie „w kółko”, oddech powtarza się "w kółko" i będzie tak czynił do ostatniego tchnienia. Śniadanie, obiad, kolacja. Zasiew, żniwa, odpoczynek. W zasadzie „w kółko” towarzyszy nam od urodzenia jak chleb, a ta powtarzalność krystalizuje się w stabilizację (czasem jej ułudę), bo ciężko budować cokolwiek, gdy nie ma do czego zacumować. Muszą to też wiedzieć ci, którym jest obecnie dobrze. Skoro jest dobrze, oby tak było "w kółko”, a jeśli rzeczone „chodzenie w kółko” ma pozytywny odbiór społeczny, nie inaczej jest w Sprzedaży, która oparta jest na międzyludzkim kontakcie. Czyż nie wracamy do tego samego fachowca, do tej samej firmy po raz n-ty, wybierając właśnie tę z mnóstwa konkurencji, spodziewając się tego samego dobrego produktu, tej samej dobrej usługi, czy obsługi, w odpowiednim potraktowaniu nas jako Klienta? Przecież bardziej lub mniej świadomie robimy „w kółko jedno i to samo”. Wydaje się, że na powtarzalnych zachowaniach Klientów budowany jest fundament najpotężniejszych marek samochodów, poprzez modę, dobra szybkozbywalne i luksusowe, różnej maści sprzęt gospodarstwa domowego, dostawców produktów i usług większości branż, skończywszy na tej, której jeszcze nie wymyślono. Spodziewam się, że ta ostatnia również chcąc utrzymać się na rynku będzie chciała, a może musiała nie tylko robić coś dobrze, co czynić tak „w kółko”. Nie jest to łatwe, ale możliwe, co pokazują historie dobrych praktyk sprzedażowych na całym świecie oraz bocian Maciek, który wciąż wraca i krąży nad własnym gniazdem nieświadomie dając początek powiedzeniu „w koło Macieju”.

siostry "p"

Siostry ”p” są nierozłączne, choć bywa że nie zawsze. Po dziś dzień mają się dobrze i przeżyją wspólnie niejedno. W czasie rozkwitu technologii oraz przesuwania granic możliwości ograniczonych do granic ludzkiego rozumowania, człowiek wciąż musi się dopasować do banalnych wydawałoby się zjawisk przyrody, będąc zmuszonym przed startem SpaceX/ Demo-2/ NASA czekać na dobrą pogodę. Jak pokazują mijające lata, co pewien czas jakiś wirus proponuje ludziom metodą faktów dokonanych swoje zasady gry, nie pasujące do dotychczasowej „planszy”. Gdy człowiek gra w warcaby, natura wykorzystuje szach, a czasem niestety mat. Całkiem możliwe, że trochę nienachalnie, bo jest to sprzeczne z jej istotą, ale tak między wierszami, pani "p" jak pokora, pisana małą literą na własną prośbę, ma człowiekowi coś do powiedzenia. Nie trzeba tego oczywiście usłyszeć/ dostrzec/ poczuć, ponieważ do tego potrzeba świadomej woli. Być może jednak również dlatego, że pani "p" jak pokora ma „przyszywaną” siostrę, bardziej popularną i aktywną, panią "p" jak pamięć, która to z użyciem paradoksu oraz szermierki znaczeń i słów, niezawodnie zawodzi. Nie trzeba tego oczywiście usłyszeć/ dostrzec/ poczuć, ponieważ do tego potrzeba świadomej woli. Wspomnianym siostrom towarzyszy trzecia, również „przyszywana”, pani ”p” jak prawda. Jest najstarszą z nich i od zawsze posiada dwa oblicza. Mimo że jest najszczersza i „jak oliwa” wypływa na wierzch, to czasem zeznaje pod przysięgą. Choć z reguły milczy, przez ciszę da się ją usłyszeć. Do tego jednak potrzeba świadomej woli. Siostry ”p” są nierozłączne, choć bywa że nie zawsze. Po dziś dzień mają się dobrze i przeżyją wspólnie niejedno, a z pewnością piszącego i czytających te słowa.

 

PS. Odkrywam na nowo myśli, które zawarłem kilka lat temu w tekście pt. "filtr niewszystkowiedzy" (zainteresowanych odsyłam do jego źródła na tym blogu). Czy wciąż jest w nim ziarno racji, a może nie było go tam nigdy, zostawiam subiektywnej ocenie.

darmowy baner reklamowy

Sprzedaż różne ma przypadki, a opisywany tutaj jest jednym z nich. Ogólnie mamy tendencję do automatyzacji wszystkiego i wszędzie, by oszczędzić czas Klienta, co się przejawia w chęci zmniejszenia np. kolejek w kasach sklepowych, w punktach gastronomicznych, czy miejscach usług różnej maści. Istnieje jednak specyficzny przypadek, w którym długość tzw. ogonka Klientów oczekujących (na obsługę/ usługę/ produkt) jest w wielu branżach pożądana. Działa wręcz na oko obserwatora niczym darmowy baner reklamowy. Jest tak choćby w przypadku food trucków, czy innych punktów z lodami, zapiekankami, pizzą, rurkami z bitą śmietaną, ziemniakami w postaci frytek i nakręcanych w spirali na kij (choć to nie wszystkie możliwości sprzedaży tego warzywa), pączkami, goframi itp., itd., w których poza rozchodzącym się aromatem nic innego jak długość kolejki oczekujących zachęca i utwierdza potencjalnego Klienta, że serwują tu coś dobrego i wartego stania w dłuższej niż przeciętna kolejce. 

 

- przepraszam, Pani ostatnia?

- tak

- będę za Panią

 

Kłania się w tym miejscu znany wszystkim tzw. społeczny dowód słuszności, choć do spółki z nim rozsądek ludzki podpowiadający, że większy ruch to świeższe produkty. Zjawisko to dotyczy również innych branż, szczególnie usług, w których wybierzemy tę firmę (nie tę obok) ze względu na duże zainteresowanie nią innych, czyli pod wpływem widocznej z daleka kolejki ludzi. Sprzedaż różne ma przypadki, a opisywany tutaj jest jednym z nich i być może istnieją sytuacje, w których automatyzacja procesu i skrócenie tzw. ogonka oczekujących mogłyby nie tyle czasem „zabić” Sprzedaż, co ją nadwątlić, stłumić, czy zdławić, likwidując (bardziej lub mniej świadomie i celowo) wspomniany darmowy baner reklamowy. Używam stwierdzenia "być może", bo nie ma pewności. Sprawdzę przy najbliższej okazji szukając w rynku świeżego pączka lub gofra.

spotkanie zmysłów

Zmysły spotkały się przypadkiem, choć stykają się codziennie podczas czynności wykonywanych świadomie i tych, które odbywają się bezwiednie. Ten przypadek był jednak inny i możliwe, że miał miejsce nieprzypadkowo. Działo się to w rodzinnej piekarni, która istniała od kilku pokoleń. Gdy Klient wziął do ręki świeżo upieczony chleb, wzrok spojrzał na rumiane pieczywo, węch delikatnie nabrał w płuca jeden z najlepszych na świecie zapachów, który znał na pamięć, choć z jakiejś przyczyny nie chciał się znudzić, dotyk wychwycił ciepło dowodzące, że chleb został wyjęty z pieca przed godziną, a uciskając lekko chrupiącą skórkę sprawił, że słuch wychwycił stopień jej przypieczenia. Mimo że smak nie miał jeszcze szansy niczego spróbować, przełknął ślinę. "Poproszę dwa" powiedział Klient kładąc na ladzie dobrze znaną, odliczoną kwotę, po czym dodał "dziękuję bardzo Panie Zbyszku". Syn piekarza odpowiedział jak zawsze z uśmiechem i choć jednocześnie automatycznie, to za każdym razem przykładając do tego należną atencję. "Smacznego i na zdrowie!". 

 

Węch, słuch, dotyk i smak według własnych predyspozycji uczestniczyły w doskonałym procesie Sprzedaży. W subtelnym i idealnym połączeniu zapragnęły w sobie przypisany sposób wychwycić istotę tego spotkania i wczuć się w chwilę, którą jednocześnie dobrze znały i odkrywały na nowo. Zmysły spotkały się przypadkiem, choć stykają się codziennie podczas czynności wykonywanych świadomie i tych, które odbywają się bezwiednie. Ten przypadek był jednak inny i możliwe, że miał miejsce nieprzypadkowo. Działo się to w rodzinnej piekarni, która istniała od kilku pokoleń. Do dzisiaj unosi się nad nią dym i zapach, który z jakiejś przyczyny nie chce się znudzić. Kolejne spotkanie jutro.

cenna, nie zegarowa

Czas jest cenny dlatego tą treścią niewiele go Czytającym zajmę skupiając się wyłącznie na Sprzedaży i omijając celowo jego nieodgadnioną póki co wielopłaszczyznowość, względność i wieloznaczeniowość. Czas jest dość często wykorzystywany przez obie strony procesu Sprzedaży. Pierwsza z nich wskazuje niedostępność oferty "po upływie terminu" ograniczonego czasem, aktualnością trwania promocji, więc Kliencie decyduj, albo rezygnuj. Na własną odpowiedzialność. Druga strona przeciąga decyzję wymuszając ustępstwa cenowe oraz "wyskubane" dodatki do surowej, podstawowej, wstępnie zaakceptowanej już opcji. Nie zawsze, ale zwykle jednak środowisko sprzedażowe zawiera szereg podobnych, przynajmniej zbliżonych, konkurencyjnych, alternatywnych ofert, czy rozwiązań oraz i ich odbiorców. Jeśliby tak nie było, niepotrzebna byłaby tzw. gra czasem.

 

Mimo że strategia wykorzystania czasu w handlu funkcjonuje w miarę dobrze, istnieje osobliwy warunek obowiązujący wszystkich uczestników procesu Sprzedaży. Warunek niestety niekonieczny. Jest nim wyczucie i umiar, czyli dokładnie to, co utrzymuje w równowadze śmiałka idącego po linie. Nie trzeba być tym ostatnim, by mieć świadomość, że lina może zacząć drżeć i tracić na stabilności z błahych powodów. Na szali szarżowania i szafowania czasem stawiamy więcej rzeczy, niż się pozornie wydaje, dlatego bywa, że obrany na cel zysk dzisiaj może okazać się pyrrusowym. Jest to nieobligatoryjne, ale warto być może podjąć co jakiś czas refleksję, że poświęcamy wiarygodność przekazu, który kierujemy do Klienta, gdy słyszane/ widziane reklamowe „TYLKO DO […]” działa w praktyce tak jak działać nie miało, jeśli ogólnie przyjęte znaczenie i sens użytych słów mają w zamierzeniu i odbiorze pozostać nienaruszone. Wydaje się, że "tylko" jest ograniczeniem "tylko" wówczas prawdziwym, gdy jest rzeczywistym "tylko”, którego nie przykryje za chwilę bliźniacze "tylko", a może i "tylko" korzystniejsze, pozostawiając Klienta w niesmaku, by nie powiedzieć uczuciu oszukania. Z perspektywy Klienta natomiast grą nie wartą świeczki, a związaną z upływającym czasem może być trwonienie go na zyskanie niewielkiego ustępstwa cenowego. Łatwo zapomnieć wiecznie aktualne, że "czas to pieniądz", a ponieważ również w tej chwili czas jest cenny piszący te słowa „oszczędzi” go Czytającym.

 

Całkiem możliwe, że zruszam tą myślą jeden z fundamentów Sprzedaży, ale o nią się nie obawiam. Wiele przetrwała i przetrwa. Czas biegnie niezmiennie, przesuwając wskazówki w zegarach swoim stałym, miarowym, przewidywalnym i kojącym ruchem, jakby chciał niechcący doradzić coś Sprzedającym oraz Kupującym. Choć sam jest "cenny", być może z braku czasu do stracenia pewnej porady nie wycenił. Daje cenną, nie zegarową wskazówkę. Czasem grajmy "czasem", ale tylko czasem.

"to samo" nie istnieje

Jeśliby pożyczyć na chwilę od Królowej Nauk ołówek z kartką i pokusić się o małe doświadczenie można spróbować dowieść, że "to samo" nie istnieje. Nakładając rozumowanie, tok myśli i przekazu człowieka mówiącego jako wirtualny obszar nr 1 na podobny obszar nr 2 doświadczeń, rozumowania i odbioru człowieka słuchającego, raczej częściej, niż rzadziej zaobserwujemy tzw. zbiór pusty. Odbiór słów i treści, a czasem przekazu bez słów, więc trzon i kręgosłup kontaktów międzyludzkich ma przełożenie na wszystkie chyba dziedziny życia, nie pomijając Sprzedaży, świadczenia usług oraz wielu obszarów relacji. Dotykając tym tekstem tematu odbioru przekazu niejako z definicji mam świadomość, że będzie odebrany przez Czytających w różny sposób. Dlaczego tak jest wyjaśnia już sam jego tytuł. O ile wyjaśnia. 

 

Nie wszystko co słyszymy da się przełożyć „jeden do jednego”, a za każdą receptą, wskazówką, poradą stoi kontekst historyczno-geograficzny oraz predyspozycje i doświadczenia jej autora. Podczas gdy w jednych warunkach kwiat doniczkowy stoi latami, w innych, choćby był nawet identyczny, by ominąć stwierdzenie "ten sam", uschnie lub spleśnieje po miesiącu. Podobnie "te same" dźwięki otrzymują indywidualny charakter, czy jak mawiają niektórzy "sznyt", gdy są odgrywane przez różnych muzyków. Sytuacja jest podobna, choć nie "ta sama", gdy będziemy oglądać ten sam film z opracowaniem różnych lektorów, czytających te same dialogi na swój oryginalny sposób, dających przez to inny częściowo lub zupełnie odbiór. Spora czasem różnica, wręcz nie do nie zauważenia się okaże, a przecież "to samo" zostało zagrane z "tych samych" nut partytury oraz "to samo" zostało przeczytane z "tego samego" skryptu scenariusza. Dwoje zakochanych i nie widzących świata poza sobą ludzi podczas pożegnania w Meksyku mogą powiedzieć sobie "to samo", co Arnold Schwarzenegger w swojej kultowej kwestii. Mówiąc "Hasta la Vista, Baby" bynajmniej "to samo" uzyskują co wspomniany T-800 i jakże różne znaczenie otrzymują „te same” słowa. 

 

Teoretycznie "to samo" gwizdanie, które być może usłyszymy od wracającego z zakrapianej imprezy jej uczestnika wykorzystał Ennio Morricone w kultowym utworze "A fistful of dollars" wynosząc wspomniane gwizdanie na rejestry odbioru tworzące nową kategorię, którą roboczo nazwę „gwizdaniem w smokingu”. Teoretycznie "ta sama" butelka wody ma jak wiemy różną cenę w zależności od miejsca i sytuacji, bo inną na uginającej się pod ciężarem tzw. zgrzewek na półce w markecie, a inną, gdy jest to ostatnia opcja ratująca życie na środku pustyni. Teoretycznie "ten sam" czarny ubiór może celowo kwalifikować noszącego do określonej grupy popkulturowej, a także ten sam może być podyktowany trendem mody, by wreszcie nie zapomnieć, że "ten sam" może być wyrazem przeżywanej żałoby. "Te same" łzy mogą pojawić się na twarzy przez skrajnie różne uczucia, bo rozpacz i radość zajmują różne, a może przeciwległe bieguny ludzkiego odczuwania. W branży reklamowej "te same" 15 sekund w bloku "primetime" znaczy coś innego, niż te same 15 sekund w czasie niższej słuchalności, a żeby nie być rozrzutnym, zejdę do znaczenia 5 sekund, które to przy naciskaniu "drzemki" w budziku po raz n-ty znaczą niewiele, podczas gdy "te same", teoretycznie mało istotne 5 sekund mogłyby zapobiec niejednemu wypadkowi komunikacyjnemu. 

 

Przejaskrawiając myśl znajdą się w życiu sytuacje, w których wartościowy banknot oraz listek papieru toaletowego uzyskają „tę samą” wartość, nawet jeśli brzmi to absurdalnie. Prawdopodobnie wychodzi na to, że "to samo", to nie "to samo", więc stosowane określenie porównawcze w pewnym sensie nie istnieje (cbdu) i pokazać, wykazać, udowodnić można to na większej ilości płaszczyzn i przykładów, bo w motoryzacji, w medycynie, w sporcie, w edukacji, w kulturze, w sztuce, w rozrywce, ale i w dziedzinie życia, której nie wymieniłem, a może czytającym te słowa właśnie ta przyszła na myśl jako pierwsza. Niechcący niejako właśnie to również dowodzi, że "to samo", to nie "to samo", bo innym schematem pisze piszący, niż czytający czyta.

 

Jest spora szansa, że każdy człowiek doświadczył w jakiejś sytuacji i w jakimś stopniu, że "to samo" napisane/ powiedziane nie znaczy "to samo" przeczytane/ usłyszane, mimo że to "te same" słowa, a skoro jesteśmy przy tych ostatnich okaże się, że "to samo" słowo można wyrazić na kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt sposobów za pomocą synonimów ubarwiających nasz piękny język. Zastanawia dodatkowo na ile rozmawiając z kimś docieramy z przekazem w sposób zamierzony, bo słowa wychodzące z ust mówiącego mogą znaczyć coś innego po wejściu do umysłu słuchającego. Ten ostatni przepuszcza je przez indywidualny "filtr" doświadczeń i cechy charakteru, który ewoluuje w różnych kierunkach wraz ze wspomnianymi doświadczeniami. Kończącą się myśl ilustruję zdjęciem mężczyzny w garniturze, który to ubiór doskonale nada się panu młodemu na wesele, a opcjonalnie "ten sam" może okazać się dobrym wyborem na tzw. ostatnie pożegnanie, by zadbać o godny wygląd zmarłego w trumnie.

 

PS. Pisząc mam świadomość i niemal pewność, że w relacji piszący - Czytający może dojść do niezrozumień, czy nieporozumień oraz indywidualnych, unikalnych, przez co różnych interpretacji. Różnych, natomiast zawsze (znów zapożyczając określenie od Królowej Nauk) ze wspólnym mianownikiem: "to samo" nie istnieje.

i król musi spać

Kolejny rok mija, jednocześnie unikalny i podobny do poprzednich tym, że nie ma wpływu na przypisany każdemu numer PESEL. U progu czasu, który przed nami kilka zdań truizmu, choć przykurzonego i zapomnianego z przyczyn zależnych od nas tylko po części. Planujemy, podejmujemy wyzwania, "nie zwalniamy tempa", "podnosimy poprzeczki", staramy się wykorzystać ludzki potencjał. To dobrze. Przychodzi jednak mniej lub bardziej wymuszona chwila zatrzymania jak wszystkich świętych, dzień zaduszny, czy świąteczny czas spędzony z najbliższymi. To też dobrze. "Start" każdy z nas ma za sobą, a "meta" za zakrętem nigdy nie wiadomo którym. Przystanek na tzw. zatankowanie jest wszystkim potrzebny, by pokonywać dalsze kilometry. Z jakiegoś powodu wymyśliła tak natura, że i król musi spać. W podobnym tonie napisałem tekst "ku chwale efektywności", który zrodził się w mojej głowie kilka lat temu (zainteresowanych odsyłam do jego źródła na tym blogu). Wyciągam z niego jedną myśl. Bo można i dziki las ocenić oraz posądzić o skromną efektywność, bo grzyby wydaje tylko na jesieni zostawiając odłogiem resztę pór roku jako "nieefektywne" w produkcji dla grzybiarzy. Czemuż jest jeszcze dziki? Zróbmy go efektywniejszym. Mam potrzebę wspomnieć sokoła wędrownego, który rozwija najbardziej efektywną dla siebie prędkość ok. 350-380 km/h (niesamowite!) nie stale, a w locie nurkowym. Czemuż nie częściej? Być może dlatego, że wspaniała i mądra przyroda planuje długoterminowe (współ)istnienie z uniknięciem/ wykluczeniem (samo)zagłady. Wplatam podobne przesłanie w poniższe wersy, które powstały w zamiarze półżartem, ale tylko "pół". Niech mają swoją przestrzeń.

 

Rozmarzył się człowiek, że gdyby tak w banku,

pracownik się "omsknął" o kilka cyferek,

miast ciężko pracować, zamieszkałby w zamku 

i nabył bentleya, złomując skuterek. 

 

Rozmarzył się dalej, że gdy kończył szkoły,

zdarzyło się komuś mu "omsknąć" egzamin,

i dzięki "omsknięciu" on dzisiaj wesoły,

doktorat ma w ręku, mając to za nic.

 

Rozmarzył się jeszcze, jak "sto lat" śpiewali

mu podczas urodzin na sto fajerek,

jak zaczął snuć plany na starość na Bali, 

Kostucha "omsknęła" się kilka cyferek.

 

|indyk myślał 2.0| © Janusz Zacharewicz

 

Z jakiegoś powodu wymyśliła tak natura, że i król musi spać. Na nowy rok życzę czytającym te słowa, by udało się zadbać o to co ważne, a zakurzone z powodu braku czasu i priorytetów pozornie ważniejszych. Dbajmy o innych, dbajmy o siebie, byśmy za 12 miesięcy mogli powiedzieć "to był dobry rok".