W dobie kultu tzw. zasięgów, mających niezaprzeczalnie pozytywny potencjał,
ale i zdolność zaciemnienia tego, co prawdziwe i wartościowe, krótka refleksja.
Długo przed tym zanim wyprowadzono do potocznego użytku słowo i instytucję
influencera,
mieli pozytywny wpływ na ludzi. Mają go do dzisiaj, choć tych „zasięgów” nikt nie mierzy. Wspominam programy Adama Słodowego,
profesora Wiktora Zina, czy Tony'ego Halika, które miały cechę wspólną. Osobowość w nich była najważniejsza, nie "product placement", a produkcja
powstawała wokół wielkiego talentu i pasji bohatera/ prowadzącego/ twórcy/
autora. Człowieka. Człowiek i narzędzia. Człowiek, węgiel i papier. Człowiek,
kamera i mapa. Jedyne "lokowanie" to Człowiek i pokazanie wprost jego
zamiłowania do majsterkowania, do rysunku, do podróży, do [...] oraz zasianie
zalążka tej pasji w sercach widzów, nie pomijając piszącego te słowa. Mieli
pozytywny wpływ na ludzi i po latach wciąż mają. Mogę należeć do wymierającej
już niszy, ale tak to pamiętam, a wspominając dzisiaj o każdej ze wspomnianych postaci,
celowo używam wielkiej litery w określeniu Influencer.
PS. Refleksja z tekstu „WOW!” (zainteresowanych odsyłam do jego źródła na tym skromnym blogu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za komentarz